[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Mark HelprinPamiętnik z mrówkoszczelnejkasetyTłumaczenie Maciej PłazaDla Juana Valdeza„Nieprostą drogą do prostych rozwiązań”.Hamlet,akt II, scena 1,tłum. Stanisław BarańczakPROTESTUJĘ PRZECIWKO SEKSUALNOŚCI BRAZYLIJCZYKÓWMówcie mi Oscar Progresso. Zresztą mówcie mi, jak chcecie, wcale nie nazywam sięOscar Progresso. Ani też Wacuś Podnóżek, Euclid Pychotta, Franklyn Chubeck czy jakie tamjeszcze nazwiska zmuszony byłem z biegiem lat przybierać. Minęło tyle czasu, że nikt już nie znamojego prawdziwego nazwiska. A wszystko, co sam kiedyś znałem, jest jak statek lśniący wciemności: odpływa sobie w dal, pozostawiając mnie w przytulnej ciszy. Mój czas dobiegakońca, postanowiłem więc, że po raz ostatni pokażę, co potrafię.No i proszę, oto macie w rękach kronikę mojej porażki i izolacji opowiedzianą poprzezzwycięstwo oraz kronikę moich zwycięstw opowiedzianą poprzez porażkę i izolację – czyli taknaprawdę kronikę samotności. Moje życie nie było proste, ale panuję nad opowieścią.Wy pewnie nie jesteście nawet w połowie takimi dziwolągami jak ja, ale jeśli porzucicieswoje próżnostki i złudzenia, swoje błahe zaszczyty, których tak kurczowo się trzymacie i którewas definiują, swoje abstrakcyjne i bezduszne pieniądze trzymane na kontach, swoje fałszyweteorie i daremne triumfy, cóż wam zostanie prócz ciała – które, nawet jeśli na razie jesteściezdrowi jak byki, prędzej czy później wypowie wam wojnę i w końcu zostanie tylko pamięć i żal?Możecie sobie biegać w poczwórnych maratonach i stawać na jednej ręce, wystarczymgnienie oka i proszę, już kuśtykacie jak owad na wpół zmiażdżony przez koło ciężarówki.Właśnie tak wyglądam: ledwie powłócząc nogami, codziennie wdrapuję się tysiąc stóp nadpoziom morza, w najwyżej położone zakątki Parque da Cidade, ukryte w chmurach zieloneplatformy z widokiem na morze.Mieszkańcy Niterói znają mnie właśnie jako starca, który wdrapuje się na wzgórze – imają rację. Przyjechałem tu po to, by móc czuć morską bryzę i wyobrazić sobie choć przezchwilę, że stoję na zimnych wzgórzach mojego dzieciństwa, gdzie arktyczne wichry wyciskałymi łzy z oczu, widzących idealnie na dwieście mil. Było to nad rzeką Hudson, w północnej częścistanu Nowy Jork, surowej, śnieżnej krainie. Moja równowaga psychiczna od samego początkuuzależniona była od forsownych spacerów, pozwalały mi one skupić się na krajobrazie izapomnieć o sobie. Teraz wspinam się na wzgórze, by popatrzeć na Rio, to wspaniałe ludzkierojowisko po drugiej stronie zatoki, i wspominać swoje życie.Obie części mojego życia, północna i południowa, gorąca i zimna, wydają się względemsiebie idealnie równoważne, a zarazem zupełnie do siebie nie pasują. Często nachodzi mniepytanie, o co właściwie tak usilnie walczyłem, skoro skończyłem w takim miejscu – myślęjednak, że walka jest czymś odruchowym i nagradza nas po swojemu. Nawet teraz, ilekroć stoczęwalkę ze stromym wzgórzem, czuję, jak po czole gładzi mnie błogi spokój.Czy wiecie, że plemnik w chwili wytrysku przemieszcza się z prędkością ośmiu tysięcyswoich długości na sekundę? To tak, jakby mnie albo was spłukano w klozecie z szybkościątrzydziestu czterech tysięcy mil na godzinę. Możliwe, że właśnie z tego pierwotnego szokuwzięło się napomnienie: „nie wchodź łagodnie do tej łagodnej nocy...”, ponieważ według prawfizyki ciecz przepływająca przez rurę robi to z niejednolitą prędkością, w centrum przemieszczasię szybciej niż na obrzeżach. Powstaje wówczas siła uderzeniowa zdolna rozedrzeć komórki nastrzępy. Tymczasem krągłe jajo siedzi niewzruszone jak ptak altannik, czeka z zamkniętymioczyma, aż ogłupiały od szybkości plemnik zapuka do drzwi.Walka zaczyna się już u zarania, a nawet wcześniej. Gdy zaś ludzkie ciało pozostaje wspoczynku, życie w jego wnętrzu przypomina jaszczurkę, która tylko czeka, by wyrzucić z siebiedługi język i schwytać przelatującą muchę. Nawet kiedy nic nie robimy, napełniają się zbiorniki,następują eksplozje, układane są plany, w mózgu otwierają się lokale taneczne. Nawet księża,choć starają się okiełznać swoje ciała, poddani są działaniu tej siły – popycha ich do poczynańbardziej wyrafinowanych, lecz nie mniej ekstatycznych niż te, których się wyrzekli.Po części właśnie dlatego przeprowadziłem się do Niterói, ale tylko po części. Drugipowód jest taki, że istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, iż mnie tu znajdą i zabiją. Rozwa-żałem to gruntownie przez wiele lat i już dawno doszedłem do wniosku – a może po prostuwpadło mi to przypadkiem do głowy – że moje życie może się skończyć w każdej chwili, choćbyna którychś z wielu stromych schodów w Santa Teresa, po postrzale w ramię z małokalibrowegopistoletu.Dokoła ani żywej duszy. Strzał z miniaturowego pistoleciku wybrzmiał jak odpaleniepetardy lub kaszlnięcie motocyklowego gaźnika.– Nie skrzywdzicie Marlise, prawda? – pytam.Mordercy śledzili mnie, wiedzą wszystko.– Marlise, czyli...?– Tej młodej dziewczyny o rudawych włosach.– Ale nie naprawdę rudej, tak jak te irlandzkie zdziry? – rzuca jeden z nich.– Nie. To karioka. Jej włosy mają raczej kolor gliny.– Kto to jest karioka? – pyta morderca pochodzący z Jersey City.– Ktoś, kto jest stąd, kto mieszka w tych stronach.– Nie zastrzeliłbym kobiety.– Jest w ciąży.– Z tobą?– Nie, z kimś innym.– To kiepsko – mówi. – Przykro mi.Wzruszam nieuszkodzonym ramieniem. Nagle rozlega się ryk syreny policyjnej, gdzieśbardzo daleko, ale to wystarcza, by mordercy wzięli nogi za pas.Zawodowi zabójcy preferują maleńkie pistolety kalibru 12, używane do polowań nachomiki. Ale kto wie? Mogliby też mieć automat kalibru 44 magnum. Widziałem taki w sklepie zbronią w Sâo Paulo, gdy kupowałem sobie pistolet Walther P-88. Ten walther jest bardzo ciężki.Od noszenia go boli mnie kręgosłup – mięśnie napinają mi się z jednej strony, próbujączrównoważyć ciężar. Musiałem przekupić kilka osób, żeby go dostać, a ponieważ wekspresowym tempie wzrasta przestępczość pospolita, nigdy się z nim nie rozstaję. Jestem już zastary, by znów być ranny, choćby nawet wskutek postrzału z pistoletu na chomiki, jeżeli więc siępojawią i zastaną mnie żywego, pozabijam ich.Przeprowadziłem się do Niterói po trosze właśnie dlatego, że jeśli mnie nie znajdą, to domnie nie strzelą, a jeśli do mnie nie strzelą, ja też nie będę musiał strzelać do nich. Zapłaciłemdwudziestu osobom – ulicznemu gazeciarzowi, mojemu byłemu fryzjerowi, mojemugospodarzowi, a nawet policji – by w razie czego mówili, że nie żyję. Jedyny problem toakademia marynarki wojennej, gdzie pojawiam się trzy razy w tygodniu. Dojeżdżam tamwprawdzie przez zatokę i przychodzę zawsze z nietypowej strony, ale ryzyko pozostaje.Mieszkam tu już tak długo, że jeśli ktoś naprawdę będzie chciał mnie znaleźć, to mnie znajdzie.Mógłbym się przenieść w głąb lądu lub do innego miasta na wybrzeżu. Ukrywając się ipłacąc łapówki, zdołałbym się skutecznie zaszyć w którymś z cichych miast Urugwaju. Tyle żewtedy straciłbym dostęp do wielu rzeczy, które trzymają mnie przy życiu. Czyli, według rosnącejważności: miasta, akademii, Marlise, słodko-gorzkich wspomnień oraz Funia.Akademia marynarki wojennej znajduje się na półwyspie, który niegdyś był wyspą, aprzez krótki czas także stolicąLa France Antarctique.Francuzi uważali, że Rio de Janeiro toantarctiqne,ponieważ świat jest tu obrócony do góry nogami. Kto nie urodził się na południe odrównika, ten nigdy nie oswoi się z tutejszym położeniem geograficznym.Akademię wypełniają młodzi kadeci w źle skrojonych marynarskich mundurach,zaprojektowanych przez cywilizacje Północy. Oderwani od swoich korzeni – obróconych do górynogami – muszą studiować taktykę, balistykę, historię morską, elektronikę, no i oczywiście językangielski, którego uczę ich ja.Jeśli ktoś nie jest córką brazylijskiego admirała – a pewnie nawet wówczas, gdy nią jest –może się nie domyślać, że Brazylia ma jakąś marynarkę wojenną. Teraz już o tym wiecie ipewnie zastanawiacie się, po co jej ona.Przypomnijcie sobie mapę. Zauważcie, jak długą linię brzegową ma Brazylia. Miasta,ogromne nawet dla nas, z dalekiego, obojętnego świata, wiszą na niej jak żarówki na tarasienadmorskiej restauracji. A teraz pomyślcie, w jaki sposób Brazylia połączona jest z resztąkontynentu. Od głównych miast Ameryki Południowej – Buenos Aires, Santiago, Caracas –odgradzają ją rzeki, dżungle, Andy i ciągnące się w bezkresną dal pustkowia. Wychodzi na to, żeBrazylia jest wyspą, a wyspa musi mieć flotę.Dlaczego? Zamiast wikłać się w skomplikowane wyjaśnienia, powiem krótko: dlatego żegospodarkę wyspy można szybko doprowadzić do ruiny, wprowadzając blokadę morską. Możnawięc oczekiwać, że flota brazylijska koncentruje się na walce z okrętami podwodnymi – i takwłaśnie jest. Jedyny brazylijski lotniskowiec Minas Gerais (Brazylia to jeden z niewielu krajów,które mają lotniskowce) służy głównie do zwalczania celów podwodnych. Siedem okrętówpodwodnych również zorientowanych jest na wykrywanie i niszczenie swoich wrogichodpowiedników. Coś wam powiem, ale nikomu o tym nie mówcie: marynarka brazylijska planujezbudować trzy okręty podwodne o napędzie atomowym. Dzięki temu będą miały większy zasięgi lepszą wydolność na południowym Atlantyku. W tym celu uruchomiono w Sâo Paulo próbnyreaktor. To tajemnica wojskowa, podsłuchałem ją w stołówce, ale mam też dowody: wielu moichbyłych studentów pracuje teraz na przykład w charakterze fizyków i elektroenergetyków i czasemdostaję od nich widokówki z miejsc położonych zdecydowanie daleko od morza.Mógłbym sprzedać tę tajemnicę Argentynie, ale jestem wdzięczny Brazylii i lojalnywobec jej floty. Zresztą i tak już za dużo miałem w życiu do czynienia z mordercami. Wolałbymnie mieć jeszcze na karku agentów brazylijskiego wywiadu, zwłaszcza że Niterói to jedno zniewielu miejsc na świecie, gdzie potrafiliby mnie znaleźć.W skład brazylijskiej floty wchodzi też piętnaście fregat do zwalczania okrętówpodwodnych i liczne jednostki desantowe i patrolowe. Flota patrolowa ma służyć do niszczeniaokrętów podwodnych i odpierania innych ataków, desantowa zaś, jak mi się zdaje, dokontrataków na bazy, które nieprzyjaciel mógłby założyć na terytorium Brazylii, oraz tłumieniabuntów. Do tego dochodzą liczne jednostki badawcze powołane do tworzenia map środowiskapodmorskiego, które jest tu przeraźliwie skomplikowane i które ze względu na dużerozwarstwienie termiczne i liczne prądy trzeba odwzorowywać nie jako idealnie precyzyjnyobraz, lecz nieustannie zmieniającą się trójwymiarową rzeźbę. Stan floty uzupełniają statkizaopatrzenia okrętów podwodnych, zbiornikowce, barki i tym podobne jednostki.Wszyscy moi studenci żyją w strachu, że zostaną wysłani do Mato Grosso i dołączą dodziewięćdziesięciu nieszczęśników służących na okręcie Parnaiba – „monitorze rzecznym”wybudowanym w 1937 roku, czyli w czasach tak pradawnych, że młodzi kadeci aż wzdrygają sięze zgrozy na samą wzmiankę. Nie potrafię im wyznać, że w owym roku miałem już tyle lat, ileJezus w chwili ukrzyżowania.Parnaiba jednak i tak blednie przy paragwajskiej łodzi patrolowej Capitan Cabral,zbudowanej w 1907 roku, pływającej ostatnio po górnym biegu rzeki Parana. Lecz CapitanCabral nie jest królem paragwajskiej marynarki wojennej – honor ten przypada transportowcowi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl audipoznan.keep.pl
//-->Mark HelprinPamiętnik z mrówkoszczelnejkasetyTłumaczenie Maciej PłazaDla Juana Valdeza„Nieprostą drogą do prostych rozwiązań”.Hamlet,akt II, scena 1,tłum. Stanisław BarańczakPROTESTUJĘ PRZECIWKO SEKSUALNOŚCI BRAZYLIJCZYKÓWMówcie mi Oscar Progresso. Zresztą mówcie mi, jak chcecie, wcale nie nazywam sięOscar Progresso. Ani też Wacuś Podnóżek, Euclid Pychotta, Franklyn Chubeck czy jakie tamjeszcze nazwiska zmuszony byłem z biegiem lat przybierać. Minęło tyle czasu, że nikt już nie znamojego prawdziwego nazwiska. A wszystko, co sam kiedyś znałem, jest jak statek lśniący wciemności: odpływa sobie w dal, pozostawiając mnie w przytulnej ciszy. Mój czas dobiegakońca, postanowiłem więc, że po raz ostatni pokażę, co potrafię.No i proszę, oto macie w rękach kronikę mojej porażki i izolacji opowiedzianą poprzezzwycięstwo oraz kronikę moich zwycięstw opowiedzianą poprzez porażkę i izolację – czyli taknaprawdę kronikę samotności. Moje życie nie było proste, ale panuję nad opowieścią.Wy pewnie nie jesteście nawet w połowie takimi dziwolągami jak ja, ale jeśli porzucicieswoje próżnostki i złudzenia, swoje błahe zaszczyty, których tak kurczowo się trzymacie i którewas definiują, swoje abstrakcyjne i bezduszne pieniądze trzymane na kontach, swoje fałszyweteorie i daremne triumfy, cóż wam zostanie prócz ciała – które, nawet jeśli na razie jesteściezdrowi jak byki, prędzej czy później wypowie wam wojnę i w końcu zostanie tylko pamięć i żal?Możecie sobie biegać w poczwórnych maratonach i stawać na jednej ręce, wystarczymgnienie oka i proszę, już kuśtykacie jak owad na wpół zmiażdżony przez koło ciężarówki.Właśnie tak wyglądam: ledwie powłócząc nogami, codziennie wdrapuję się tysiąc stóp nadpoziom morza, w najwyżej położone zakątki Parque da Cidade, ukryte w chmurach zieloneplatformy z widokiem na morze.Mieszkańcy Niterói znają mnie właśnie jako starca, który wdrapuje się na wzgórze – imają rację. Przyjechałem tu po to, by móc czuć morską bryzę i wyobrazić sobie choć przezchwilę, że stoję na zimnych wzgórzach mojego dzieciństwa, gdzie arktyczne wichry wyciskałymi łzy z oczu, widzących idealnie na dwieście mil. Było to nad rzeką Hudson, w północnej częścistanu Nowy Jork, surowej, śnieżnej krainie. Moja równowaga psychiczna od samego początkuuzależniona była od forsownych spacerów, pozwalały mi one skupić się na krajobrazie izapomnieć o sobie. Teraz wspinam się na wzgórze, by popatrzeć na Rio, to wspaniałe ludzkierojowisko po drugiej stronie zatoki, i wspominać swoje życie.Obie części mojego życia, północna i południowa, gorąca i zimna, wydają się względemsiebie idealnie równoważne, a zarazem zupełnie do siebie nie pasują. Często nachodzi mniepytanie, o co właściwie tak usilnie walczyłem, skoro skończyłem w takim miejscu – myślęjednak, że walka jest czymś odruchowym i nagradza nas po swojemu. Nawet teraz, ilekroć stoczęwalkę ze stromym wzgórzem, czuję, jak po czole gładzi mnie błogi spokój.Czy wiecie, że plemnik w chwili wytrysku przemieszcza się z prędkością ośmiu tysięcyswoich długości na sekundę? To tak, jakby mnie albo was spłukano w klozecie z szybkościątrzydziestu czterech tysięcy mil na godzinę. Możliwe, że właśnie z tego pierwotnego szokuwzięło się napomnienie: „nie wchodź łagodnie do tej łagodnej nocy...”, ponieważ według prawfizyki ciecz przepływająca przez rurę robi to z niejednolitą prędkością, w centrum przemieszczasię szybciej niż na obrzeżach. Powstaje wówczas siła uderzeniowa zdolna rozedrzeć komórki nastrzępy. Tymczasem krągłe jajo siedzi niewzruszone jak ptak altannik, czeka z zamkniętymioczyma, aż ogłupiały od szybkości plemnik zapuka do drzwi.Walka zaczyna się już u zarania, a nawet wcześniej. Gdy zaś ludzkie ciało pozostaje wspoczynku, życie w jego wnętrzu przypomina jaszczurkę, która tylko czeka, by wyrzucić z siebiedługi język i schwytać przelatującą muchę. Nawet kiedy nic nie robimy, napełniają się zbiorniki,następują eksplozje, układane są plany, w mózgu otwierają się lokale taneczne. Nawet księża,choć starają się okiełznać swoje ciała, poddani są działaniu tej siły – popycha ich do poczynańbardziej wyrafinowanych, lecz nie mniej ekstatycznych niż te, których się wyrzekli.Po części właśnie dlatego przeprowadziłem się do Niterói, ale tylko po części. Drugipowód jest taki, że istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, iż mnie tu znajdą i zabiją. Rozwa-żałem to gruntownie przez wiele lat i już dawno doszedłem do wniosku – a może po prostuwpadło mi to przypadkiem do głowy – że moje życie może się skończyć w każdej chwili, choćbyna którychś z wielu stromych schodów w Santa Teresa, po postrzale w ramię z małokalibrowegopistoletu.Dokoła ani żywej duszy. Strzał z miniaturowego pistoleciku wybrzmiał jak odpaleniepetardy lub kaszlnięcie motocyklowego gaźnika.– Nie skrzywdzicie Marlise, prawda? – pytam.Mordercy śledzili mnie, wiedzą wszystko.– Marlise, czyli...?– Tej młodej dziewczyny o rudawych włosach.– Ale nie naprawdę rudej, tak jak te irlandzkie zdziry? – rzuca jeden z nich.– Nie. To karioka. Jej włosy mają raczej kolor gliny.– Kto to jest karioka? – pyta morderca pochodzący z Jersey City.– Ktoś, kto jest stąd, kto mieszka w tych stronach.– Nie zastrzeliłbym kobiety.– Jest w ciąży.– Z tobą?– Nie, z kimś innym.– To kiepsko – mówi. – Przykro mi.Wzruszam nieuszkodzonym ramieniem. Nagle rozlega się ryk syreny policyjnej, gdzieśbardzo daleko, ale to wystarcza, by mordercy wzięli nogi za pas.Zawodowi zabójcy preferują maleńkie pistolety kalibru 12, używane do polowań nachomiki. Ale kto wie? Mogliby też mieć automat kalibru 44 magnum. Widziałem taki w sklepie zbronią w Sâo Paulo, gdy kupowałem sobie pistolet Walther P-88. Ten walther jest bardzo ciężki.Od noszenia go boli mnie kręgosłup – mięśnie napinają mi się z jednej strony, próbujączrównoważyć ciężar. Musiałem przekupić kilka osób, żeby go dostać, a ponieważ wekspresowym tempie wzrasta przestępczość pospolita, nigdy się z nim nie rozstaję. Jestem już zastary, by znów być ranny, choćby nawet wskutek postrzału z pistoletu na chomiki, jeżeli więc siępojawią i zastaną mnie żywego, pozabijam ich.Przeprowadziłem się do Niterói po trosze właśnie dlatego, że jeśli mnie nie znajdą, to domnie nie strzelą, a jeśli do mnie nie strzelą, ja też nie będę musiał strzelać do nich. Zapłaciłemdwudziestu osobom – ulicznemu gazeciarzowi, mojemu byłemu fryzjerowi, mojemugospodarzowi, a nawet policji – by w razie czego mówili, że nie żyję. Jedyny problem toakademia marynarki wojennej, gdzie pojawiam się trzy razy w tygodniu. Dojeżdżam tamwprawdzie przez zatokę i przychodzę zawsze z nietypowej strony, ale ryzyko pozostaje.Mieszkam tu już tak długo, że jeśli ktoś naprawdę będzie chciał mnie znaleźć, to mnie znajdzie.Mógłbym się przenieść w głąb lądu lub do innego miasta na wybrzeżu. Ukrywając się ipłacąc łapówki, zdołałbym się skutecznie zaszyć w którymś z cichych miast Urugwaju. Tyle żewtedy straciłbym dostęp do wielu rzeczy, które trzymają mnie przy życiu. Czyli, według rosnącejważności: miasta, akademii, Marlise, słodko-gorzkich wspomnień oraz Funia.Akademia marynarki wojennej znajduje się na półwyspie, który niegdyś był wyspą, aprzez krótki czas także stolicąLa France Antarctique.Francuzi uważali, że Rio de Janeiro toantarctiqne,ponieważ świat jest tu obrócony do góry nogami. Kto nie urodził się na południe odrównika, ten nigdy nie oswoi się z tutejszym położeniem geograficznym.Akademię wypełniają młodzi kadeci w źle skrojonych marynarskich mundurach,zaprojektowanych przez cywilizacje Północy. Oderwani od swoich korzeni – obróconych do górynogami – muszą studiować taktykę, balistykę, historię morską, elektronikę, no i oczywiście językangielski, którego uczę ich ja.Jeśli ktoś nie jest córką brazylijskiego admirała – a pewnie nawet wówczas, gdy nią jest –może się nie domyślać, że Brazylia ma jakąś marynarkę wojenną. Teraz już o tym wiecie ipewnie zastanawiacie się, po co jej ona.Przypomnijcie sobie mapę. Zauważcie, jak długą linię brzegową ma Brazylia. Miasta,ogromne nawet dla nas, z dalekiego, obojętnego świata, wiszą na niej jak żarówki na tarasienadmorskiej restauracji. A teraz pomyślcie, w jaki sposób Brazylia połączona jest z resztąkontynentu. Od głównych miast Ameryki Południowej – Buenos Aires, Santiago, Caracas –odgradzają ją rzeki, dżungle, Andy i ciągnące się w bezkresną dal pustkowia. Wychodzi na to, żeBrazylia jest wyspą, a wyspa musi mieć flotę.Dlaczego? Zamiast wikłać się w skomplikowane wyjaśnienia, powiem krótko: dlatego żegospodarkę wyspy można szybko doprowadzić do ruiny, wprowadzając blokadę morską. Możnawięc oczekiwać, że flota brazylijska koncentruje się na walce z okrętami podwodnymi – i takwłaśnie jest. Jedyny brazylijski lotniskowiec Minas Gerais (Brazylia to jeden z niewielu krajów,które mają lotniskowce) służy głównie do zwalczania celów podwodnych. Siedem okrętówpodwodnych również zorientowanych jest na wykrywanie i niszczenie swoich wrogichodpowiedników. Coś wam powiem, ale nikomu o tym nie mówcie: marynarka brazylijska planujezbudować trzy okręty podwodne o napędzie atomowym. Dzięki temu będą miały większy zasięgi lepszą wydolność na południowym Atlantyku. W tym celu uruchomiono w Sâo Paulo próbnyreaktor. To tajemnica wojskowa, podsłuchałem ją w stołówce, ale mam też dowody: wielu moichbyłych studentów pracuje teraz na przykład w charakterze fizyków i elektroenergetyków i czasemdostaję od nich widokówki z miejsc położonych zdecydowanie daleko od morza.Mógłbym sprzedać tę tajemnicę Argentynie, ale jestem wdzięczny Brazylii i lojalnywobec jej floty. Zresztą i tak już za dużo miałem w życiu do czynienia z mordercami. Wolałbymnie mieć jeszcze na karku agentów brazylijskiego wywiadu, zwłaszcza że Niterói to jedno zniewielu miejsc na świecie, gdzie potrafiliby mnie znaleźć.W skład brazylijskiej floty wchodzi też piętnaście fregat do zwalczania okrętówpodwodnych i liczne jednostki desantowe i patrolowe. Flota patrolowa ma służyć do niszczeniaokrętów podwodnych i odpierania innych ataków, desantowa zaś, jak mi się zdaje, dokontrataków na bazy, które nieprzyjaciel mógłby założyć na terytorium Brazylii, oraz tłumieniabuntów. Do tego dochodzą liczne jednostki badawcze powołane do tworzenia map środowiskapodmorskiego, które jest tu przeraźliwie skomplikowane i które ze względu na dużerozwarstwienie termiczne i liczne prądy trzeba odwzorowywać nie jako idealnie precyzyjnyobraz, lecz nieustannie zmieniającą się trójwymiarową rzeźbę. Stan floty uzupełniają statkizaopatrzenia okrętów podwodnych, zbiornikowce, barki i tym podobne jednostki.Wszyscy moi studenci żyją w strachu, że zostaną wysłani do Mato Grosso i dołączą dodziewięćdziesięciu nieszczęśników służących na okręcie Parnaiba – „monitorze rzecznym”wybudowanym w 1937 roku, czyli w czasach tak pradawnych, że młodzi kadeci aż wzdrygają sięze zgrozy na samą wzmiankę. Nie potrafię im wyznać, że w owym roku miałem już tyle lat, ileJezus w chwili ukrzyżowania.Parnaiba jednak i tak blednie przy paragwajskiej łodzi patrolowej Capitan Cabral,zbudowanej w 1907 roku, pływającej ostatnio po górnym biegu rzeki Parana. Lecz CapitanCabral nie jest królem paragwajskiej marynarki wojennej – honor ten przypada transportowcowi [ Pobierz całość w formacie PDF ]