[ Pobierz całość w formacie PDF ]
H.A.STOLL
Sen o Troi
OPOWIEŚĆ O śYCIU SCHLIEMANNA
NASZA KSIĘGARNIA WARSZAWA 1974
PrzełoŜyli z niemieckiego
HALINA I STANISŁAW KOWALEWSCY
“DER TRAUM VON TROJA"
Instytut Wydawniczy “Nasza Księgarnia" Warszawa 1974 r. Wydanie IV.
Poświęcam Matce
Księga pierwsza: MARZENIA CHŁOPCA
MUZO! MĘśA WYŚPIEWAJ, CO ŚWIĘTY GRÓD TROI
ZBURZYWSZY, DŁUGO BŁĄDZIŁ...
Od. I
Jeśliś po ojcu dostał moc i serce dzielne,
Którym słowa i czyny siał on nieśmiertelne,
Tedy podróŜ ta dla cię nie będzie daremną...
Od. II
Gościu! pozwól, Ŝeć jedno zapytanie zrobię:
Coś zacz? skąd się tu wziąłeś...
Od. VII
ROZDZIAŁ PIERWSZY : RAJ I PODRÓś DO PIEKIEŁ
1
Luiza Schliemann siedzi pod lipą. Obok niej stoi koszyk wypełniony po brzegi
podartymi
pończochami. Gdy kobieta ma ośmioro dzieci, z których sześcioro cały boŜy dzień
biega po
dworze-, trzeba poświęcać masę czasu na cerowanie pończoch. Mimo to Luiza
pozwala na
moment odpocząć zmęczonym rękom. MoŜe to zrobić bez obawy, Ŝe ktoś ją zacznie
popędzać,
skarci za lenistwo. Jest blada i wygląda na zmęczoną, przy tym tak szczupła i
drobna, Ŝe silniejszy
wiatr mógłby, zda się, ją porwać. Wczoraj skończyła trzydzieści sześć lat, a
czuje się juŜ stara.
Szesnaście lat małŜeństwa liczy się podwójnie. Na kaŜde dziecko teŜ trzeba dodać
po roku.
Sama tego jednak chciała. Ojciec usilnie odradzał, jakkolwiek musiał chyba
rozumieć, Ŝe w
małym Sternbergu córka nie moŜe zrobić innej i lepszej partii niŜ pójść za
młodego, ambitnego i
tryskającego Ŝyciem współkierownika szkoły. Mawiał, Ŝe lepiej zostać starą panną
niŜ wychodzić
za niego. Ale ona była wówczas innego zdania. Nigdy nie zapomni, jak ojciec, gdy
wreszcie
zeszłego roku przyjechała do domu, nagle odwrócił się od swego biurka wprost do
niej, tak Ŝe jego
jedwabiste, siwe włosy znalazły się w cieniu.
- Czy rzeczywiście jesteś szczęśliwa, moje dziecko?
- Tak, ojcze - odpowiedziała po chwili.
Ale mimo mroku wyczytała w jego oczach, Ŝe prawidłowo wytłumaczył sobie
parosekundowe
wahanie i gwałtowny rumieniec, który oblał jej policzki po samą szyję. Nie
odezwał się więcej ani
słowem. Milcząc odwrócił się w stronę biurka i zaczął przerzucać papiery, jak
gdyby szukał
jakiegoś waŜnego, zagubionego dokumentu.
Ojciec był bardzo mądry i znał się na ludziach. PrzecieŜ inaczej nie
nalegano by nań tak usilnie,
aby rzucił kierownictwo szkoły i został burmistrzem w Sternbergu. Musiał juŜ
wówczas wiedzieć,
jakim człowiekiem jest Ernest Schliemann. Bardzo zdolny, lecz leniwy, umiejący
stwarzać pozory,
Ŝe się zna na wszystkim i wszystko wie, oba swoje zawody - pastora i nauczyciela
- traktował nie
jako powołanie, lecz jako środek wiodący do celu, a za cel uwaŜał przyjemne i
wygodne Ŝycie. Był
człowiekiem, który dostrzegał tylko samego siebie, własne korzyści i
przyjemności. Głuchy i ślepy
na wszystko, co się moŜe dziać w innym człowieku, na cudze myśli i pragnienia, i
to niezaleŜnie od
tego, czy chodziło o uczniów, czy o dzieci, o najemników, czy wreszcie własną
Ŝonę. Był
człowiekiem, który płaszczy się przed wszystkimi wyŜej postawionymi,
przypochlebia się im miłym
obejściem z gładkimi słówkami zarówno wobec pana von Oertzen, jak i wobec
superintendenta z
Parchim, a jednocześnie potrafi odnosić się z poczuciem nieskończonej wyŜszości
do wszystkich
stojących niŜej od niego. W rzadkich momentach dobrego humoru poklepuje ich po
ramieniu,
trzymając za guzik marynarki, zwykle jednak skłonny jest okazywać im daleko
idące lekcewaŜenie
i spychać z drogi, przy czym nie zdaje sobie nawet sprawy, czy i kiedy nadeptuje
im na nogę swym
cięŜkim butem.
Na Boga, nie przystoi chrześcijańskiej małŜonce Ŝywić takich buntowniczych
myśli. Niech kaŜdy
będzie powolny swej zwierzchności, która sprawuje nad nim władzę. I tak jak nie
Ŝona rozporządza
swym ciałem, lecz mąŜ jej, tak teŜ winien on być i panem jej myśli, jako głowa
rodziny. “Kobieta
powinna być cichą" - powiedział apostoł Paweł i na pewno nie tylko usta miał na
myśli. Przez
kobietę grzech przyszedł na świat, musi więc okupić ten grzech rodząc dzieci i
trwając w uległości,
poświęceniu i cnotach.
Zawstydzona Luiza pochyla głowę i sięga szybko do koszyka z podartymi
pończochami. Jest
gorąco - o wiele za gorąco jak na dwudziestego maja. Za wiązami, w kierunku
Friedrichsfeld,
gromadzą się granatowe chmury. Wygląda na to, Ŝe pod wieczór zbierze się burza.
Miejmy
nadzieję, Ŝe Ernest wyjedzie wcześnie z Penzlin. Jeśli go burza złapie po drodze,
przyjedzie
znowu wściekły do domu. Przed burzą powietrze jest takie, Ŝe słychać wszystko z
daleka: silny
głos rządcy, który na dworskim podwórzu łaje parobków, “hetta" i “wio" fornali
oraz wymyślanie
kobiety nie mogącej się uporać z szybko rosnącymi chwastami w ogrodzie.
Pani Schliemann nadsłuchuje odgłosów z domu. Tam jednak panuje cisza.
Chwała Bogu,
malutka Luiza śpi albo jeŜeli się juŜ obudziła, to zapewne bawi się, zadowolona,
swoim małym
paluszkiem u nogi. Dziwne, Ŝe i pozostałe dzieci są takie spokojne. Co najmniej
od kwadransa nie
słychać Ŝadnych odgłosów zabawy. Są nad stawkiem zwanym Srebrna Czarka i
puszczają na
wodę łódki z kory i papieru. Są juŜ przecieŜ duŜe i dość rozsądne, aby uwaŜać na
siebie. Zresztą
najstarsza córka czuwa, Ŝeby się nie przytrafiło jakie nieszczęście. Ciekawe, po
kim Eliza
odziedziczyła ten zrzędny, bakalarski sposób bycia? To tak nie pasuje do jej
trzynastu lat!
Właściwie juŜ teraz, jako dziecko, zachowuje się niby stara ciotka, co potrafi
tylko siedzieć na
kanapie i “mieć za złe".
- Gdzie są dzieci?
Luiza Schliemann wzdrygnęła się na ostry głos, który rozległ się nagle za
nią. Bez szmeru
weszła do ogrodu szwagierka, mieszkająca od lat w Ankershagen, aby - jak to się
nazywało -
pomagać pastorowej w domowym gospodarstwie.
- W ogrodzie, kochana Artemizo - odpowiedziała i po myślała szybko, jak
zawsze, kiedy musiała
się odezwać do starej panny o spiczastym nosie i oczach niby guziki, jak, na
Boga Ŝywego, mógł
świętej pamięci pastor z Gresse wpaść na pomysł tak mało chrześcijańskiego
imienia!
Tego mogę się domyślić, Ŝe są w ogrodzie, skoro ich nie ma ani w domu, ani
na podwórzu. Za
nic w świecie nie chciałabym mieszać się do twojego systemu wychowywania dzieci,
najdroŜsza
Luizo, a tym mniej krytykować twoich pedagogicznych zasad. Z pewnością nie.
Pozwolę sobie
jednak zauwaŜyć, Ŝe skoro cały dzień nic nie robisz, mogłabyś rzeczywiście
więcej uwagi
poświęcać dzieciom.
- Ojciec mój zwykł był mawiać, Ŝe dzieci najlepiej wychowują się same.
- Mój natomiast świętej pamięci ojciec, a twój teść, miał inne poglądy.
Ale prawda, on był tylko
pastorem, nie kierownikiem szkoły i burmistrzem. Eliza równieŜ nie moŜe na
wszystko uwaŜać, a
jak zapewne zdołałaś spostrzec, pozostałe dzieci lubią wymykać się spod jej
nadzoru. Doris i
Wilhelmina nie są juŜ w takim wieku, aby obcowanie z dziećmi folwarcznymi nie
odbijało się
fatalnie na ich dobrych manierach i sposobie wysławiania się. Henryk zresztą tak
czy owak
wykazuje poŜałowania godny pociąg do prostactwa. Nic dziwnego, skoro stale
przesiaduje ze
starym Wollertem i wysłuchuje jego bzdurnych powiastek o duchach. Doprawdy,
chciałabym
wiedzieć, jak w ten sposób mogą wyrosnąć z twoich dzieci poŜyteczni członkowie
społeczeństwa i
jak będziesz mogła znaleźć odpowiednio godnych męŜów dla twych córek?
- Tym się nie kłopoczę, kochana Artemizo. Czy pozory na prawdę są takie
waŜne? Przede
wszystkim pragnę, aby moje dzieci wyrosły na szczęśliwych ludzi. A do tego
trzeba na razie, aby
miały szczęśliwe i nieskrępowane dzieciństwo. Zresztą - przy całej łagodności
charakteru Luiza nie
mogła sobie odmówić tego przycinka - co się tyczy moich przyszłych zięciów dla
Diitz i Minny,
sama jesteś najlepszym dowodem, Ŝe moŜna Ŝyć i być zadowoloną nie wyszedłszy za
mąŜ.
Wąskie wargi Artemizy zwęziły się do cienkich kreseczek. Uznała jednak za
wskazane odłoŜyć
ten temat na bardziej odpowiednią chwilę. Bez słowa poszła szybkim krokiem przez
podwórze do
domu, gdy tymczasem Luiza złoŜyła zacerowaną parę pończoch i sięgnęła do koszyka
po
następną.
Teraz ukazały się dzieci maszerujące ze śpiewem. Od strony drogi
prowadzącej do Pieverstorf
przelazły przez krzaki, a koło Srebrnej Czarki ruszyły uroczystą procesją. Matka
zauwaŜyła, Ŝe
niosły w rękach olbrzymie bukiety. Ostatnie pierwiosnki, kaczeńce, dzwonki,
goździki i Ŝółte
kosaćce. Śpiewały pełną piersią. Henryk naturalnie, jak zwykle, o półtora tonu
inaczej, a mały
Ludwik najpiskliwszym dyszkantem. Melodia była wzięta z pieśni: “Wysoko z
nieba...", ale słowa
bynajmniej nie pasowały do chorału.
A biedak nie ma pieniędzy,
To wnet morduje bogacza.
KaŜdy chce uciec od nędzy!
Drugiej zwrotki ten równie moralny, jak i logiczny poemat albo w ogóle nie
Gdy świat uroki roztacza,
miał, albo dzieci ją
zapomniały, poniewaŜ powtarzały w kółko pierwszą strofkę, dopóki nie zbliŜyły
się i nie złoŜyły
matce na kolanach swych kwietnych darów.
Luiza Schliemann jest bardzo dobrą matką i dlatego dość miernym pedagogiem:
nie
rozgniewała się, Ŝe sok z kaczeńców i zamorusane paluszki mogą jej poplamić
niebieską suknię.
Śmiała się wesoło z piosenki i tylko pytała ciekawie, gdzie ją dzieci zasłyszały.
- Od kataryniarza, przedwczoraj! - zawołały jednocześnie Diitz i Minna. -
Wracał przez wieś z
jarmarku z Penzlin. CzyŜ nie śliczna, mamusiu?
- Prześliczna, moje dzieci!
- Mamusiu, opowiedz nam jaką historyjkę - prosił Ludwik, gdy tymczasem
Eliza, znowu
powaŜna i rzeczowa po śpiewaczym intermezzo, podniosła pończochę, która zsunęła
się z kolan
matki, i zaczęła ją krytycznie lustrować.
- Spójrz, mamo, co znalazłem - wmieszał się nagle Henryk i zaczął wyciągać
z kieszeni od
spodni nieprawdopodobnie zabrudzoną chustkę do nosa, sznurek, nóŜ, zardzewiały
gwóźdź i
półŜywą Ŝabę. - Jest! - wykrzyknął i połoŜył na kolanach matki czerwonobrązową
skorupę wielkości
dziecięcej dłoni. Na skorupie, pod paskiem z punktów i kresek, były ostro
zarysowane faliste linie.
- To pewno kawałek starej urny - powiedziała matka - wiesz, takiego
naczynia uŜywanego przez
ludzi dawno, dawno temu. Najlepiej pokaŜ to dziś wieczorem ojcu. On ci więcej o
tym opowie.
- A ty, mamo, opowiedz teraz historyjkę - upomniał się Ludwik; nie
zapominał o swej sprawie i
juŜ bardzo zniecierpliwiony dreptał wkoło podczas oglądania skorupy, która
wydawała mu się
czymś zupełnie pozbawionym wartości.
- Po kolacji, dzieci. Teraz jest za późno. Słyszycie, kościelny juŜ dzwoni.
Idźcie szybko do domu
i umyjcie się, Ŝeby ciocia Artemiza nie krzyczała. A Henryk nie idzie do domu?
Dokąd się jeszcze
wybierasz?
- Do Prangego. Zaraz skończy dzwonić.
- No dobrze, ale nie na dłuŜej niŜ na pół godziny. Słyszysz? Inaczej nie
zdąŜysz na kolację.
Henryk jest zadowolony. PrzecieŜ przez pół godziny moŜna się wiele
nasłuchać.
- Dzień dobry, Prange! - krzyczy juŜ z daleka, przełaŜąc przez kamienny
mur pod rozłoŜystymi
konarami kasztana, i podbiega do dzwonnicy, z której właśnie wychodzi kościelny.
- No co, Henryczku? - odzywa się przyjaźnie stary i ściska rękę chłopca. -
Dawno cię nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • audipoznan.keep.pl