[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Grace Livingston Hill

Tęczowy domek

Rainbow Cottage

Tłumaczyła Hanna Stochmiałek

R.A.F.SCRIBA
PALABRA
Wydawnictwo Misjonarzy Klaretynów
Warszawa 1996

1.

Latem babcia mieszkała nad morzem w domu z ogrodem otoczonym pięknym kamiennym murem, po którym pięły się różowe róże.

Domek był długi, niski i kryty strzechą. Dach od strony morza obrośnięty był gęstym bluszczem, który odważnie wspinał się nawet na komin, a z niego zwieszał się po strzesze w dół.

Przy murze z tyłu ogrodu rosły malwy, a po ścianach kuchni pięły się powoje o błękitnych i białych kwiatach. Jedne rabaty gorzały portulaką, na innych rosły niezapominajki i słodko pachnąca pieprzyca. W jednym rogu ogrodu, dodając nieco koloru delikatnej niebieskiej floksji, w wiosennym słońcu lśniły kaczeńce. Gdzieniegdzie pojawiał się rząd skromnych polnych maczków, a pod samym pokrytym bluszczem murem rosły różowe, białe i niebieskie ostróżki. Bliżej domu widać było wysokie bladoniebieskie orliki i białe lilie, z którymi sąsiadowały herbaciane róże. Wzdłuż ścieżki prowadzącej od domu do furtki rozlało się morze lnu. Ogród był piękny, a robił tym większe wrażenie, że rozciągał się nad samym brzegiem skalistej plaży.

Babcia była szczupłą, żwawą starszą panią. Z jej twarzy promieniowała głęboka życiowa mądrość, a oczy, chociaż dość surowe, potrafiły się uśmiechać jak oczy dziecka.

Babcia zostawała na wybrzeżu, póki fale nie zaczynały przelewać się przez mur, a ogród nie zapadał w zimowy sen. Wtedy składała krótkie wizyty synom, córkom i wnukom. Wracała do swego domku wraz z pierwszymi oznakami nadchodzącej wiosny.

Starsza pani nosiła skromne, gustowne szare sukienki, a jej siwe włosy były skręcone najpiękniejszą ondulacją, jaką udało się zrobić Naturze. Czasami surowe nadmorskie powietrze zabarwiało jej policzki lekkim rumieńcem i dodawało jej nieco światowości, choć nikt nigdy nie podejrzewałby jej o używanie makijażu.

Była znakomitą gospodynią. Owoce do słoików zaprawiała wedle starych przepisów i robiła konfitury i galaretki, których wystarczyłoby dla całej armii. Miała też dwa wielkie słoje, jeden pełen ciasteczek z melasą, a drugi sucharków z kminkiem, na wypadek odwiedzin jakiegoś dziecka. W domu pomagała jej mała pokojówka, ale starsza pani osobiście doglądała pieczenia każdego ciasta, jakie przygotowywano w jej wyłożonej białymi kafelkami kuchni.

Na ścianach domku babci wisiały stare sztychy i olejne obrazy, wspomnienia z dawnych lat. Z każdym z nich związana była jakaś historia i niejedno dziecko słuchało tych opowieści, ucząc się z nich historii, geografii, polityki, a także religii.

Babcia nie grała w brydża. Nigdy nie miała na to czasu. A kiedy ktoś proponował, że ją nauczy, mawiała:

- Po co miałabym tak marnować czas?

Potrafiła robić na drutach i znała wszystkie najmodniejsze wzory. Ostatnio zrobiła swojej najstarszej wnuczce piękny, trzyczęściowy sportowy kostium w kolorach ciemnoniebieskim i morelowym. Miał być częścią jej ślubnej wyprawy i stanowił dowód, że babcia zna się na modzie.

Obok jej głębokiego, zarzuconego poduszkami fotela stał marmurowy stoliczek z otwartą Biblią drukowaną dużą czcionką. Tak, czytała ją każdego ranka i wieczora, po czym oddawała się rozmyślaniom.

Najmłodszy wnuk nazywał ją babunią i uwielbiał jej towarzystwo. Najstarsza wnuczka siadywała u jej nóg, ucząc się posługiwać naparstkiem. Najstarszy wnuk uważał babcię za dobrego kumpla. Średnia wnuczka potrafiła wyprosić u babci wszystko. Wszystkie wnuczęta lgnęły do niej i cieszyły się z każdej jej wizyty, a jeszcze bardziej lubiły wakacje z babcią w jej domku nad morzem.

Pewnego dnia przy furtce w obrośniętym różami murze zjawił się mały pielgrzym - zmęczona i przestraszona, nie najlepiej ubrana dziewczyna. Nieśmiało, z wahaniem odsunęła zasuwkę, otworzyła furtkę i weszła do ogrodu. Stanęła, oszołomiona radosnym przepychem kwiatów, przecierając oczy i nie mogąc uwierzyć, że ten widok jest prawdziwy.

- Wielki Boże! - wymruczała pod nosem. - Nie myślałam, że na świecie istnieje coś tak pięknego!

Po chwili dodała z przekonaniem:

- Niemożliwe, żeby to było tutaj. Ale chyba nic się nie stanie, jeżeli postoję tu przez minutę i popatrzę. A może zechcą mi udzielić informacji, jak mam iść dalej. Skoro już tu trafiłam, muszę zostać choć przez chwilę. Jestem pewna, że na tym świecie nie zobaczę już niczego podobnego. Słyszałam kiedyś o niebie na ziemi. To musi właśnie tak wyglądać!

Postawiła na ścieżce starą, tanią walizkę, która mimo że zawierała cały jej majątek, wciąż miała zapadłe ścianki. Rozejrzała się dokoła. Jej ramiona opadły ze zmęczenia, a palce nie mogły się rozprostować, tak długo ściskały rączkę walizki.

Dziewczyna była drobna i szczupła. Miała na sobie serżowy kostium, który ledwie już pamiętał lata swojej świetności, po amatorsku oczyszczony i wyprasowany. Biała bluzeczka, którą miała pod spodem, prócz tego, że brudna po podróży, pękła na szwie pod pachą i nie nadawała się do pokazania ludziom. Spod małego, filcowego kapelusika wyglądały ciemne loki i fale, otaczające delikatną, śliczną twarzyczkę, której urodę przyćmiewały sine kręgi pod oczyma. Widać było, że mała podróżniczka jest wyczerpana. Przeszła piechotą całą drogę ze stacji, dziesięć kilometrów, w czasie gdy słońce mocno przygrzewało i trudno było iść, nawet po równej i ubitej plaży.

Dziewczyna podniosła drobną dłoń w starej, czarnej rękawiczce z koźlej skóry, o wiele na nią za luźnej, odgarnęła włosy z wilgotnego czoła, odetchnęła głęboko i spojrzała na roztaczający się przed nią piękny widok. Jej wzrok przechodził ponad falami lnu, niebieskiego jak morze za murem i falującego w podmuchach bryzy, ponad płomieniejącą portulaką, do ślicznego starego domku, chłodnej, ciemnej zieleni pokrytych bluszczem ścian i wesołych rabat. Przyjrzała się bliżej królewskim liliom na niebieskim tle, kształtom przepięknej bladej róży, pokrytemu girlandami róż murowi po czym zwróciła oczy na niebieskie morze z rozrzuconymi gdzieniegdzie białymi żaglami. Z tego bezpiecznego, pięknego miejsca nawet morze wyglądało milej, spokojniej i ładniej niż wtedy, kiedy wędrowała zupełnie sama po pustej plaży. Wtedy miała wrażenie, że mija wielkiego potwora, który w każdej chwili może się na nią rzucić i pożreć ją.

Tylko o krok dalej stała ławeczka, ukryta w tunelu z pnącymi różami. Czy nie mogłaby usiąść tu przez minutę i odpocząć? Było tam tak chłodno, a ona czuła się taka zmęczona. Nic jeszcze nie miała w ustach, a zbliżało się południe.

Podkradła się do ławeczki i usiadła, od czasu do czasu spoglądając na drzwi domu. Jeżeli ukazałby się w nich ktoś miły, może nawet odważyłaby się poprosić o szklankę wody. Jak wielką miała ochotę napić się wody!

Odważyła się oprzeć głowę i na moment zamknąć oczy. Jak dobrze poczuć na twarzy podmuch wiatru. Zdjęła pognieciony kapelusik i poprawiła włosy. Musi być bardzo rozczochrana, a jeżeli ma podejść do drzwi, nie może wyglądać jak żebraczka.

Uważnie założyła kapelusz, wepchnęła pod niego wszystkie niesforne pasma włosów, póki fryzura nie była zupełnie gładka, i zwróciła oczy w stronę morza. Tam, gdzie mur się obniżał, mogła dostrzec kawałek błękitu i jeden żagiel. Och, jak tu ślicznie. Wydawało się jej, że znalazła się w krainie baśni. Prawie jak na bezludnej wyspie. Czyżby nikogo nie było w domu?

Ukradkiem spojrzała w stronę frontowych drzwi. Były uchylone; ukazywały szeroki hol, a może salon, i niskie schody z tyłu, a pod nimi kamienny kominek. Piękny dom. Ci, którzy tu mieszkali, nie wyszliby, zostawiając taki dom z otwartymi drzwiami. Ktoś tam musi być i na pewno w końcu się pojawi.

Tak, usłyszała charakterystyczny trzask drzwiczek piekarnika, odgłos stawianej na stole blachy i poczuła smakowity zapach czegoś gorącego, chrupiącego, słodkiego i pełnego przypraw. Ciastka, może pierniczki! Domowej roboty! Jaki cudowny zapach! Jak strasznie była głodna!

A gdyby tak wbiec do środka i chwycić jedno ciasteczko? Jak potwornie burczało jej w brzuchu! Gdyby poprosiła o coś do jedzenia, pewnie by jej dali, ale wolała raczej umrzeć z głodu. Zaśmiała się cicho, nieco gorzko, nad swoim dziwnym pragnieniem, aby wejść do cudzej kuchni i ukraść coś do jedzenia. Czy to możliwe, że upadła tak nisko? Nie powinna była w ogóle wyruszać, mając tak mało pieniędzy. Pomyśleć, że zostało jej tylko ostatnie pięć centów!

A jeżeli przybędzie już do swego niepewnego celu i okaże się, że nie będzie to miejsce, w którym mogłaby żyć? Jak wtedy wróci tam, skąd przybyła?

Cóż, czas pokaże. Przynajmniej miała już za sobą większą część drogi i zostało jej jeszcze pięć centów na nieprzewidziane wydatki. Na jak długo jej to wystarczy przy takim głodzie i zmęczeniu?

O! Znowu doszedł do niej ten sam odgłos i zapach, który spowodował kolejną falę mdlącego głodu. Następna blacha ciasteczek! Pachniały tak, jakby były w nich rodzynki.

Nie można tak dłużej. Zaczynała się rozklejać. Musi jak najszybciej sobie pójść albo stanie się coś strasznego. Nie powinna psuć piękna tego miejsca swoim omdleniem. Podejdzie do drzwi, zapyta o drogę, a potem ruszy dalej. Jeżeli miałaby zemdleć, niech to się stanie na piasku, a nie na czyimś progu.

Dla dodania sobie odwagi wzięła głęboki oddech, raz jeszcze ogarnęła wzrokiem ogród, w którym motyle krążyły nad makami, a nad wielką białą lilią zawisł zielono-złoty koliber. Ach, zajrzeć do nieba i musieć je opuścić!

Pani Ainslee tego roku przyjechała do Tęczowego Domku dość późno, gdyż zatrzymały ją kolejne uroczystości związane ze ślubem najstarszej wnuczki. Zjawiła się na wybrzeżu dopiero przed kilkoma tygodniami i ledwie miała czas przygotować wszystko na nadejście lata. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się jej przyjechać tak późno. Wciąż żałowała, że tym razem przegapiła pierwiosnki i floksję.

Domek jednak był wysprzątany od piwnicy po dach i każdy drobiazg był na swoim miejscu. Córka pewnego rybaka przez trzy dni pomagała myć okna i szorować podłogi, aż w końcu wszystko lśniło. Babcia spodziewała się gości.

- Powinna tu być już pół godziny temu - powiedziała do Janet, małej pokojówki, podchodząc do drzwi wychodzących na morze i spoglądając w stronę statku na horyzoncie, jak gdyby to on miał przywieźć gościa. - Kazałam jej wziąć taksówkę - ciągnęła - ale dzisiaj żadna tędy nie przejeżdżała. Musiała spóźnić się na pociąg. W telegramie podała, że przyjeżdża dzisiaj rano. Nie znoszę ludzi, którzy spóźniają się na pociągi. To pokazuje, że nie potrafią utrzymać niczego w porządku. Ludzie w ogóle nie powinni się spóźniać - rzekła tak kategorycznie, jakby służąca ośmielała się jej sprzeciwić i utrzymywała, że w spóźnianiu się na pociąg nie ma nic złego.

- Ale może to pociąg się spóźnił? - zapytała Janet.

- Pociągi rzadko się spóźniają! - powiedziała babcia surowo. - Zwykle zdarza się to pasażerom. Czy wstawiłaś dzbanek z lemoniadą do lodówki, Janet?

- Tak, proszę pani, już pół godziny temu. Cały dzbanek jest już oszroniony. Lubię ten kryształowy dzbanek, proszę pani. Przypomina wielką górę lodową.

- Jest bardzo stary - powiedziała pani Ainslee z rozmarzonym wzrokiem. - Dostałam go w prezencie ślubnym. Byłoby mi bardzo żal, gdyby się stłukł.

- Wiem, proszę pani! Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś się stało przy zmywaniu.

- Jesteś zawsze bardzo uważna, Janet - powiedziała ciepło starsza pani.

- Dziękuję pani, staram się. O! Ktoś puka. Czy to nie panienka Sheila? Sheila, jakie to ładne imię. Czy mam otworzyć, proszę pani?

Babcia spojrzała na służącą z zadowoleniem, ale potem potrząsnęła głową.

- Nie, Janet, lepiej zrobię to sama. Jeżeli to rzeczywiście Sheila, nie byłoby to wyrazem gościnności. Ale... nie słyszałam taksówki, a ty?

Babcia poprawiła włosy i zdjęła duży fartuch, który przykrywał śliczną suknię z szarego muślinu.

- Nie, proszę pani, ale rozmawiałyśmy głośno. Może to ona.

Starsza pani wręczyła fartuch służącej i pospieszyła do drzwi. Janet wycofała się z kuchni i przyłożyła bystre czarne oko do szpary w drzwiach, skąd mogła zobaczyć prawie cały hol. Ciastka mrugnęły do siebie znacząco i wykorzystały okazję, aby się przypalić, rozsiewając słodką woń, podobną do zapachu kadzidła.

Kiedy starsza pani zobaczyła przy drzwiach obdartą dziewczynę, o mało się nie cofnęła i nie zawołała pokojówki. Z włóczęgami i komiwojażerami Janet radziła sobie o wiele lepiej niż zbyt łagodna pani Ainslee. Ale w szczupłej figurce i wyrazie nieśmiałych błękitnych oczu dostrzegła coś, co nie pozwoliło jej odejść.

- Czy zechciałaby pani dać mi szklankę wody?

Głos dziewczyny był dźwięczny i czysty. Nie brzmiał jak głos żebraczki. Wydawało się nawet, że dziewczyna była wykształcona.

- Naturalnie - odrzekła krótko babcia. Podeszła bliżej drzwi, aby wyjrzeć na ulicę i sprawdzić, czy nie zbliża się jakaś taksówka, po czym zawołała:

- Janet, przynieś dzbanek wody i szklankę, proszę!

Zanim jednak spojrzała na drogę, jej wzrok spotkał się z niebieskimi oczyma dziewczyny. Coś przykuło jej uwagę i obudziło stare, bolesne wspomnienie. Te oczy! Kogo one jej przypominają?

- Przykro mi, że pani przeszkadzam - usłyszała znowu słodki głos - ale przeszłam długą drogę, a w słońcu jest bardzo gorąco. Chyba we wsi skręciłam w złą stronę i nie będę mogła wrócić, jeżeli się czegoś nie napiję.

- Biedne dziecko! - rzekła babcia ze współczuciem. - To żaden kłopot. Ja to wezmę, Janet, a ty wracaj do ciastek. Czuję, że się przypalają!

Dziewczyna wypiła wodę duszkiem i z wdzięcznym uśmiechem oddała szklankę.

- O, jak dobrze! - powiedziała z drżeniem w głosie. - Czułam się, jak gdybym miała za chwilę zemdleć.

- Czy nie byłoby lepiej, gdybyś usiadła w cieniu i odpoczęła przez chwilę, zanim ruszysz z powrotem? - rzekła starsza pani z cieniem wahania. Nie miała szczególnej ochoty, aby pierwszą osobą, jaka przywita Sheilę, była jakaś obdarta dziewczyna siedząca na ławce, ale wyprawienie jej w drogę byłoby nieludzkie, a ranek był naprawdę gorący.

- Och, dziękuję - powiedziała dziewczyna z rozjaśnioną twarzą. Babcia poczuła w sercu kolejne ukłucie. Do kogo ona była podobna? - Bardzo bym chciała móc przez chwilę popatrzeć na te cudowne kwiaty. Nigdy dotąd nie widziałam równie pięknego ogrodu. Ale muszę się zbierać. Nie wiem, jaka droga mnie jeszcze czeka. Zastanawiam się... - zawahała się i spojrzała na starszą panią nieśmiało. - Nie sądzę, żeby znała pani wszystkich ludzi mieszkających przy tej ulicy. Przypuszczam, że musiałam pójść w złym kierunku, bo mam wrażenie, jakbym od stacji przeszła już z dziesięć kilometrów.

- Znam większość rodzin w sąsiedztwie; myślę, że nawet wszystkie. Mieszkam tu od czterdziestu lat - powiedziała babcia krótko, wyliczając w pamięci kolejne nazwiska. - Kogo szukasz? Czy to jacyś rybacy?

Dziewczyna wyglądała na zaskoczoną.

- Nie, nie sądzę - powiedziała zamyślona. - Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że w rodzinie nie został już żaden mężczyzna, a przynajmniej nie mieszka w tym domu. Szukam niejakiej pani Ainslee. Czy może zna pani kogoś o tym nazwisku?

- Ainslee! - wykrzyknęła starsza pani, marszcząc brwi. - Moje nazwisko brzmi Ainslee! I nie znam nikogo w okolicy, kto nazywałby się tak samo.

- Pani Harmonowa Ainslee - powiedziała dziewczyna, patrząc na nią badawczo.

- To ja - rzekła zaskoczona babcia. - Kto cię tu... kto cię tu skierował? To jest, dlaczego...? - starsza pani urwała, zupełnie nie wiedząc, o co powinna zapytać najpierw. Ta dziewczyna nie wyglądała ani na żebraczkę, ani na komiwojażerkę. Może chciała wynająć się do pomocy w domu czy coś takiego. Cóż, trzeba zakończyć tę sprawę szybko, zanim pojawi się Sheila.

- Ale... ja nie rozumiem! - powiedziała dziewczyna zmęczonym głosem, obrzucając spojrzeniem ogród, morze i kolibra nad kwiatem lilii. - To nie może być to miejsce. To chyba jakaś pomyłka.

Zachwiała się i przytrzymała kolumny na ganku, a jej przestraszony wzrok chwycił babcię za serce.

- Lepiej proszę wejść, usiąść i odpocząć przez chwilę - rzekła babcia, otwierając szerzej drzwi i delikatnie kładąc dłoń na rękawie wytartego grubego żakietu.

Dziewczyna ponownie się zachwiała i uchwyciła kolumny.

- Mam tutaj list - powiedziała, szukając w zniszczonej skórzanej torebeczce.

- List? - zapytała babcia, znowu przymykając drzwi. A więc jednak żebraczka albo komiwojażerka. Takie zawsze miały ze sobą listy, brudne, wymięte listy, których każdy brzydził się nawet dotknąć.

- Tak - potwierdziła dziewczyna, podając jej elegancko złożony arkusz papieru.

- Przepraszam - rzekła starsza pani chłodno - ale naprawdę w tej chwili nie mam czasu na czytanie listów. Spodziewam się gościa. Gdybyś mogła krótko powiedzieć mi, o co chodzi...

Nagle list wypadł z bezwładnych palców dziewczyny i zaszeleścił na chodniku.

- Proszę mi wybaczyć - powiedziała z przestrachem w oczach - ale muszę usiąść na minutę, jeżeli pani nie ma nic przeciwko temu - po czym nagle osunęła się na schody z głową opartą o kolumnę, a jej długie rzęsy opadły na policzki.

Skonsternowana babcia otworzyła drzwi na oścież i uklękła obok dziewczyny wołając:

- Janet, Janet, chodź tu szybko!

Kiedy tak klęczała przy zemdlonej, nie mogła się pozbyć dziwnego wrażenia, że widziała już podobnie długie rzęsy u jakiegoś niemowlęcia.

Janet postawiła ostatnią blachę ciastek na marmurowym blacie kuchennego stołu i przybiegła pomóc swojej pani.

- Lepiej zabierzmy ją z tego słońca - rzuciła. Wzięła delikatną dziewczynę w silne ramiona, podniosła i ułożyła na podłodze w holu.

- Pójdę po sole trzeźwiące - oznajmiła. - Proszę się nie martwić, proszę pani, nic jej nie będzie. Za chwilę wróci do przytomności.

Za moment była z powrotem z czystą ściereczką i buteleczką amoniaku, którą podstawiła dziewczynie pod nos.

- Proszę to tak przytrzymać - nakazała służąca - a ja przygotuję lekarstwo.

Zostawiła krople wzmacniające i pobiegła po szklankę wody, aby je rozcieńczyć.

- Teraz - powiedziała, wróciwszy ze szklanką i łyżeczką - uniosę jej głowę, a pani niech spróbuje wlać jej trochę tego do ust.

Po chwili dziewczyna odzyskała przytomność. Powoli otworzyła oczy i zaskoczona rozejrzała się dokoła. Popatrzyła na obcy sufit i ściany, po czym zatrzymała wzrok na dwu pochylonych nad nią kobietach i wreszcie przypomniała sobie, co się wydarzyło.

- List! - wymruczała, próbując znaleźć swoją torebkę.

- Nic mu się nie stało, kochanie - powiedziała ze współczuciem starsza pani. - Janet go podniosła. Poleż spokojnie przez chwilę, póki nie poczujesz się lepiej.

Długie rzęsy ponownie opadły na policzki, ale po minucie czy dwóch dziewczyna znów zwróciła niebieskie oczy na pochyloną nad nią dobrotliwą twarz. Potem uniosła głowę i usiłowała wstać.

- Już dobrze - powiedziała słabo, próbując się uśmiechnąć. - Przepraszam, że sprawiłam tyle kłopotu. Była pani dla mnie bardzo dobra. Nie sądziłam, że przydarzy mi się coś podobnego. Widzi pani, ja...

- Dobrze już, dobrze, dziecko, nie próbuj tego teraz wyjaśniać. Zaczekaj, aż poczujesz się lepiej. Tu masz swój list. Janet, połóżmy ją na kanapie, będzie jej wygodniej.

Janet nachyliła się i wsunęła silne ramię pod szczupłe plecy dziewczyny, po czym ułożyła ją na kanapie bez najmniejszej trudności. Starsza pani podeszła do niej i fachową ręką zmierzyła puls.

- Jest pani taka dobra i miła - powiedziała dziewczyna, ponownie próbując się uśmiechnąć. - Już mi lepiej. Naprawdę nie chciałam zachować się w ten sposób. Ale to chyba przez zapach tych boskich ciasteczek....

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • audipoznan.keep.pl