[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ALFRED HITCHCOCKDUCH MALCOLMA FOSTERANOWE PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W(Prze�o�y�a: KRYSTYNA BOGLAR)SIEDMIOR�G 1999KILKA S��W OD ALFREDA HITCHCOCKACzy pami�tacie moich m�odych przyjaci�, kt�rych sam, niebacznie, nazwa�emTrzema Detektywami? Oto oni:Jupiter Jones - szef operacyjny. G��wny m�zg w zespole. Doskona�y obserwatorpotrafi�cy te� wyci�ga� w�a�ciwe wnioski. Mieszka w Rocky Beach, ma�ymmiasteczku na Zachodnim Wybrze�u. Uczy si� i dorabia, pomagaj�c ciotce Matyldziei wujowi Tytusowi w prowadzeniu sk�adu z�omu.Pete Crenshaw - biega, p�ywa i gra w koszyk�wk�, jako najlepszy sportowiec zca�ej tr�jki dostaje najtrudniejsze sprawy do za�atwienia. Umie przeskoczy� mur,zada� cios karate i dogoni� zbiega. Uko�czy� nawet kurs dla p�etwonurk�w.Wszyscy go lubi�. Dzi�ki ojcu, kt�ry jest jednym z najlepszych specjalist�w odefekt�w specjalnych w produkcji film�w, Pete ma �atwy dost�p do studia Metro-Goldwyn-Mayer.Bob Andrews - najlepszy z dokumentalist�w. Dorabia, pomagaj�c ojcu wynajdywa�materia�y do reporta�y. Papa Andrews jest dziennikarzem Sun-Press w SantaBarbara. Bob od najm�odszych lat sp�dza� czas w bibliotece w Rocky Beach. Wieprawie wszystko o historii hrabstwa. I nie tylko.Ch�opcy znani s� z tego, �e rozwik�ali wiele spraw, trudnych nawet dlamiejscowej policji. Tote� Mat Wilson, sier�ant posterunku w Rocky Beach, nigdynie lekcewa�y ich opinii. Nawet, gdy dotycz� spraw, niematerialnych, To znaczyDUCHA. A w tym wypadku wyj�tkowo wrednego ducha. I namolnego. W spraw�, kt�rejpocz�tek si�ga� zamierzch�ej przesz�o�ci, ch�opcy w�o�yli wiele pomys�owo�ci iwysi�ku. Bo c� mo�e ��czy� galeri� obraz�w, zimn� Szkocj� z... polami naftowymii budow� port�w w San Pedro i Long Beach!A jednak mo�e!ROZDZIA� 1PRO�BA MATA WILSONA- S�uchaj, Pete - Jupiter Jones kichn�� jak z procy - przepraszam, mam katar.Czy mo�esz pojecha� ze mn� na posterunek policji?Po drugiej stronie s�uchawki zapad�a chwilowa cisza.- Czy dobrze s�ysza�em o... policji?- Dobrze - Jupe wydmucha� nos. By� wielki, czerwony i bardzo bol�cy. - MatWilson chce z nami m�wi�.Zn�w zapad�a cisza.- M�wisz o sier�ancie Wilsonie?Naprz�d da�o si� s�ysze� pi�� solidnych kichni��, a potem znudzony g�os Jupe'a:- Oczywi�cie. Dotar�o?- Dotar�o - westchn�� Pete. Zastanawia� si�, sk�d wzi�� si� u Jupitera takifamiliarny stosunek do, b�d� co b�d�, szefa tutejszego posterunku. - A co zBobem?Przez jaki� czas s�ycha� by�o tylko wycieranie nosa.- Rozmawia�em z nim. B�dzie wieczorem w Kwaterze G��wnej. Na razie �egluje pointernecie. W bibliotece. Musi znale�� dla ojca jakie� dane o uprawie ry�u wdolinie Sacramento. Czy wiesz, �e ry� rozsiewa si� tam za pomoc�... samolotu?Pete zachichota�.- Nie. Nie wiedzia�em. Zawsze s�dzi�em, �e sprowadzamy go z Chin.- Podjecha� pod tw�j dom?- Dobrze. Co prawda tata kaza� ml naprawia odp�yw od zlewozmywaka, ale zrobi� towieczorem.P� godziny p�niej Jupiter Jones zaparkowa� swego siedmioletniego forda tu�obok dw�ch woz�w policyjnych. Sier�ant Mat Wilson ociera� pot�ny kark wielk�chustk� w krat�.- Ale upa�! - wysapa� na powitanie.Jupiter kichn�� par� razy. Jego nos przybiera� coraz ciekawszy kolor. Dojrzewa�niczym dorodny pomidor.- A ja bab katar.Pete wzruszy� ramionami.- Prosz� wybaczy�. Jupe chcia� powiedzie�, �e ma katar. W czym mo�emy pom�c?Sier�ant zdj�� nogi z biurka. Jego ogromne stopy opar�y si� o brudn� pod�og�.Wida� na niej by�o �lady rozdeptanych pet�w.- S� sprawy... kt�rych �aden policjant nie jest w stanie zrozumie� - wymrucza�.Poci� si� obficie. Niebieska koszula mia�a na plecach ciemne plamy. -W ka�dymrazie policjant my�l�cy racjonalnie.Jupe siedzia� z otwartymi ustami. Po raz pierwszy w �yciu us�ysza� takie s�owaod str�a prawa. A poza tym, lepiej mu si� oddycha�o.- Co pan przez to rozumie?Mat Wilson mia� szerok� twarz, wag� boksera i nieprzepart� nami�tno�� do piwa.Par� pustych puszek po tym napoju wala�o si� w okolicach kosza na �mieci.Zmru�y� oczy, otar� chustk� kark i westchn��.- Zjawy.- Co? - wrzasn�li ch�opcy, pochylaj�c si� do przodu.Mat Wilson roz�o�y� r�ce.- M�wi�em, �e tego nie mo�na zrozumie�. A co dopiero wyt�umaczy�.- O jakie zjawy chodzi? - Jupe szeroko otworzy� oczy. - Takie... o p�nocy?Dzwoni�ce �a�cuchami? jak w weso�ym miasteczku?- Mo�e o... ko�ciotrupy? - Pete nieraz mia� z tym do czynienia.W ka�dej szanuj�cej si� wytw�rni filmowej dekoratorzy maj� na p�czki sztuczneszkielety, kt�rymi strasz� co �adniejsze dziewczyny z obs�ugi bufet�w.Mat uderzy� d�oni� w biurko, a� podskoczy�a ci�ka rze�ba przedstawiaj�ca rybakaz sieci�. Dosta� j� od po�awiaczy tu�czyk�w za z�apanie z�odziei ryb.- Nie, to nie s� �arty. �adnych ko�ciotrup�w ani dzwoni�cych �a�cuch�w.- Wi�c co? - zdenerwowa� si� Jupe.Wilson uspokoi� si�. Jeszcze raz otar� kark, poszukuj�c r�wnocze�nie wszufladzie nowej puszki piwa. Ale nie znalaz�.- George! - rozdar� si� na ca�y posterunek.George Lawson, podw�adny Mata, zjawi� si� w sekund�.- Co, szefie?- Piwo!Twarz ch�opca zszarza�a. Mia� niewiele ponad dwadzie�cia lat, jasne oczy, zbytd�ugi nos i niewielk� pensj�.- Nie dadz�. Grace powiedzia�a, �ebym bez forsy nie przychodzi�. Nie da nakresk�. Nie da, i ju�.Czo�o Mata Wilsona zmarszczy�o si�.- Jak im odbior� koncesj� na sprzeda� alkoholu... - zacz��, ale si� powstrzyma�.- Dobra, George, wracaj do swojej roboty. S�uchajcie, ch�opcy - g�os sier�antabrzmia� teraz �agodnie - znacie knajpk� �Pod Zielonym Psem�?- Tak - kiwn�� g�ow� Pete. - Na rogu Barker Street?- W�a�nie. Pracuje tam niejaka Rosalyn Conors. Kucharka.- I ona widzi zjawy? - szepn�� Jupiter z niedowierzaj�cym u�mieszkiem. Tenu�miech zdenerwowa� Wilsona.- Nie przerywaj! - wrzasn��, a� si� zatrz�s�a szafa na akta. - S�uchaj uwa�nie,bo nie mam zwyczaju powtarza�!Obaj ch�opcy wtulili g�owy w ramiona.- W porz�dku, szefie - Jupe kichn��. - Nie chcia�em...- I co? Ta kucharka? - Pete uda�, �e sprawa go niezwykle interesuje, cho� taknaprawd� my�la� o meczu koszyk�wki Dodgers�w.- Rosalyn to starsza kobieta. Matka pi�ciorga dzieci. Nie jest histeryczk�. Zniejednego pieca chleb jad�a. Zosta�a sama, gdy najm�odsze mia�o rok. M�wi� otym dlatego, �eby�cie wyrobili sobie w�a�ciwe zdanie. Gotuje od dwunastu lat.Knajpa nale�y do jej szwagra. Ot�... - Mat Wilson zawiesi� g�os - owa Rosalynprzysz�a wczoraj na m�j posterunek ze skarg�. Kiedy zmywa�a naczynia, a robi to,gdy ju� knajpa jest zamkni�ta...- To znaczy... o p�nocy? - odwa�y� si� tr�ci� Jupe.- Tak jest. O p�nocy. Wtedy w�a�nie pojawiaj� si� za oknem zjawy. Czy te�duchy. Codziennie. Od tygodnia.Pete ze �wistem wypu�ci� powietrze.- Tak... regularnie?- W�a�nie.- Oczywi�cie sprawdzi� pan to, co m�wi�a Rosalyn? - Jupe zmieni� papierow�chusteczk�. Katar narasta�.- Oczywi�cie. Postawi�em tam w�z patrolowy z Lawsonem w �rodku.- I co? - wykrzykn�li prawie jednocze�nie.Mat roz�o�y� d�onie.- By�y tam. Zjawy. Albo raczej jedna.Jupiter Jones przygryz� wargi. Wielki Mat Wilson, postrach z�odziei ibandzior�w, uwierzy� w duchy?- A pan? Gdzie pan by� wtedy?- Ja? - Wilson otar� kark. Przyjrza� si� w�asnej, mokrej chustce. Nadawa�a si�do wy��cia. - W barze. Wewn�trz.- Aha - mrukn�� Pete. - I te� pan co� widzia�?Oczy sier�anta zab�ys�y niczym stal.- Widzia�em. Co� bia�ego. Du�ego. Z otworami na oczy.- Kaptury Ku-Klux-Klanu? - Jupe obserwowa� zachowanie policjanta.- Nie ca�kiem. G�ow� ten duch mia� okr�g��. Niczym dynia podczas �wi�taHalloween!Ch�opcy spojrzeli po sobie.- Nie czas teraz na �wi�to duch�w. Czy George pr�bowa� to co� goni�?Mat zn�w po�o�y� buciory na biurku. Lewy obcas nadawa� si� do wymiany.- Tak. Wo�a�: �Policja, st�j, bo strzelam!� Odda� nawet trzy strza�y wpowietrze. Znaczy... ostrzegawcze. Ale nic. Toto si� rozp�yn�o w krzakach.- Tam jest skwer. Faktycznie. Z do�� g�st� zieleni�. Chce pan, sier�ancie,�eby�my si� tym zaj�li?Mat Wilson klasn�� w wielkie d�onie.- Sami rozumiecie, ch�opcy, �e to nie jest sprawa dla policji. je�li po RockyBeach rozniesie si� wie��, �e po nocach gonimy duchy, wszystkie rzezimieszkidostan� ataku �miechu. I m�j, tak ci�ko wypracowany, autorytet legnie wgruzach. A Rosalyn nie da nam spokoju. Jest potwornie wyszczekan� bab�. Ostatnioci�ko przestraszon�. Rozumiecie, w czym rzecz?Jupe skin�� g�ow�. Z powodu kataru ci�ko my�la�, ale nie a� tak, by niezainteresowa� si� duchem.- Dobrze. Zajmiemy si� tym. Ale prosz� uprzedzi� Rosalyn Conors. Bo je�li nasprzegoni...- Zrobi si�. A ja si� wam zrewan�uj�. Jak przyjdzie pora. - Powieki Mata Wilsonaopad�y. Wida� by�o, �e marzy mu si� drzemka.Ch�opcy cicho wyszli. Tu� za drzwiami czeka� George Lawson. Jego d�ugi nosczujnie w�szy�.- Da� wam t� robot�?- Tak. Powiedz, George, co takiego w�a�ciwie widzia�e�?M�ody ch�opak obci�gn�� policyjny pas. Zabrz�cza�a para osobistych kajdank�w.- Trudno powiedzie�...- Musisz to z siebie wydusi� - Jupe poci�gn�� nosem - inaczej nie we�miemysprawy, a Mat...- Ju� dobrze! - Lawson skrzywi� si�, jakby go zmuszano do zjedzenia cytryny. -Siedzia�em w wozie zaparkowanym przy kraw�niku...- Naprzeciw knajpy?- Tak. Regulaminowo. O p�nocy, a spojrza�em na zegarek, co� bia�awego pojawi�osi� na wysoko�ci okna.- Kt�rego? - Jupe uzna� to za wa�ny szczeg�.George Lawson zdziwi� si�.- Czy to wa�ne? No dobrze, to by�o okno z prawej strony.- I co dalej? - Crenshaw s�ucha� z zainteresowaniem. Wychowany na hollywoodzkiejprodukcji, pami�ta� te wszystkie opowie�ci o strachach i duchach. Kiedy by�dzieckiem, naprawd� si� ba�. P�niej, gdy dzi�ki ojcu przyjrza� si� trikomtechnicznym, strach min��.- To co� p�yn�o g�r�... - Lawson zaj�kn�� si�. - Chc� powiedzie�, �e nie sz�ona nogach. By�o jak duch: niematerialne. �eb baniasty, z otworami na oczy. Usta- c... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl audipoznan.keep.pl
ALFRED HITCHCOCKDUCH MALCOLMA FOSTERANOWE PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W(Prze�o�y�a: KRYSTYNA BOGLAR)SIEDMIOR�G 1999KILKA S��W OD ALFREDA HITCHCOCKACzy pami�tacie moich m�odych przyjaci�, kt�rych sam, niebacznie, nazwa�emTrzema Detektywami? Oto oni:Jupiter Jones - szef operacyjny. G��wny m�zg w zespole. Doskona�y obserwatorpotrafi�cy te� wyci�ga� w�a�ciwe wnioski. Mieszka w Rocky Beach, ma�ymmiasteczku na Zachodnim Wybrze�u. Uczy si� i dorabia, pomagaj�c ciotce Matyldziei wujowi Tytusowi w prowadzeniu sk�adu z�omu.Pete Crenshaw - biega, p�ywa i gra w koszyk�wk�, jako najlepszy sportowiec zca�ej tr�jki dostaje najtrudniejsze sprawy do za�atwienia. Umie przeskoczy� mur,zada� cios karate i dogoni� zbiega. Uko�czy� nawet kurs dla p�etwonurk�w.Wszyscy go lubi�. Dzi�ki ojcu, kt�ry jest jednym z najlepszych specjalist�w odefekt�w specjalnych w produkcji film�w, Pete ma �atwy dost�p do studia Metro-Goldwyn-Mayer.Bob Andrews - najlepszy z dokumentalist�w. Dorabia, pomagaj�c ojcu wynajdywa�materia�y do reporta�y. Papa Andrews jest dziennikarzem Sun-Press w SantaBarbara. Bob od najm�odszych lat sp�dza� czas w bibliotece w Rocky Beach. Wieprawie wszystko o historii hrabstwa. I nie tylko.Ch�opcy znani s� z tego, �e rozwik�ali wiele spraw, trudnych nawet dlamiejscowej policji. Tote� Mat Wilson, sier�ant posterunku w Rocky Beach, nigdynie lekcewa�y ich opinii. Nawet, gdy dotycz� spraw, niematerialnych, To znaczyDUCHA. A w tym wypadku wyj�tkowo wrednego ducha. I namolnego. W spraw�, kt�rejpocz�tek si�ga� zamierzch�ej przesz�o�ci, ch�opcy w�o�yli wiele pomys�owo�ci iwysi�ku. Bo c� mo�e ��czy� galeri� obraz�w, zimn� Szkocj� z... polami naftowymii budow� port�w w San Pedro i Long Beach!A jednak mo�e!ROZDZIA� 1PRO�BA MATA WILSONA- S�uchaj, Pete - Jupiter Jones kichn�� jak z procy - przepraszam, mam katar.Czy mo�esz pojecha� ze mn� na posterunek policji?Po drugiej stronie s�uchawki zapad�a chwilowa cisza.- Czy dobrze s�ysza�em o... policji?- Dobrze - Jupe wydmucha� nos. By� wielki, czerwony i bardzo bol�cy. - MatWilson chce z nami m�wi�.Zn�w zapad�a cisza.- M�wisz o sier�ancie Wilsonie?Naprz�d da�o si� s�ysze� pi�� solidnych kichni��, a potem znudzony g�os Jupe'a:- Oczywi�cie. Dotar�o?- Dotar�o - westchn�� Pete. Zastanawia� si�, sk�d wzi�� si� u Jupitera takifamiliarny stosunek do, b�d� co b�d�, szefa tutejszego posterunku. - A co zBobem?Przez jaki� czas s�ycha� by�o tylko wycieranie nosa.- Rozmawia�em z nim. B�dzie wieczorem w Kwaterze G��wnej. Na razie �egluje pointernecie. W bibliotece. Musi znale�� dla ojca jakie� dane o uprawie ry�u wdolinie Sacramento. Czy wiesz, �e ry� rozsiewa si� tam za pomoc�... samolotu?Pete zachichota�.- Nie. Nie wiedzia�em. Zawsze s�dzi�em, �e sprowadzamy go z Chin.- Podjecha� pod tw�j dom?- Dobrze. Co prawda tata kaza� ml naprawia odp�yw od zlewozmywaka, ale zrobi� towieczorem.P� godziny p�niej Jupiter Jones zaparkowa� swego siedmioletniego forda tu�obok dw�ch woz�w policyjnych. Sier�ant Mat Wilson ociera� pot�ny kark wielk�chustk� w krat�.- Ale upa�! - wysapa� na powitanie.Jupiter kichn�� par� razy. Jego nos przybiera� coraz ciekawszy kolor. Dojrzewa�niczym dorodny pomidor.- A ja bab katar.Pete wzruszy� ramionami.- Prosz� wybaczy�. Jupe chcia� powiedzie�, �e ma katar. W czym mo�emy pom�c?Sier�ant zdj�� nogi z biurka. Jego ogromne stopy opar�y si� o brudn� pod�og�.Wida� na niej by�o �lady rozdeptanych pet�w.- S� sprawy... kt�rych �aden policjant nie jest w stanie zrozumie� - wymrucza�.Poci� si� obficie. Niebieska koszula mia�a na plecach ciemne plamy. -W ka�dymrazie policjant my�l�cy racjonalnie.Jupe siedzia� z otwartymi ustami. Po raz pierwszy w �yciu us�ysza� takie s�owaod str�a prawa. A poza tym, lepiej mu si� oddycha�o.- Co pan przez to rozumie?Mat Wilson mia� szerok� twarz, wag� boksera i nieprzepart� nami�tno�� do piwa.Par� pustych puszek po tym napoju wala�o si� w okolicach kosza na �mieci.Zmru�y� oczy, otar� chustk� kark i westchn��.- Zjawy.- Co? - wrzasn�li ch�opcy, pochylaj�c si� do przodu.Mat Wilson roz�o�y� r�ce.- M�wi�em, �e tego nie mo�na zrozumie�. A co dopiero wyt�umaczy�.- O jakie zjawy chodzi? - Jupe szeroko otworzy� oczy. - Takie... o p�nocy?Dzwoni�ce �a�cuchami? jak w weso�ym miasteczku?- Mo�e o... ko�ciotrupy? - Pete nieraz mia� z tym do czynienia.W ka�dej szanuj�cej si� wytw�rni filmowej dekoratorzy maj� na p�czki sztuczneszkielety, kt�rymi strasz� co �adniejsze dziewczyny z obs�ugi bufet�w.Mat uderzy� d�oni� w biurko, a� podskoczy�a ci�ka rze�ba przedstawiaj�ca rybakaz sieci�. Dosta� j� od po�awiaczy tu�czyk�w za z�apanie z�odziei ryb.- Nie, to nie s� �arty. �adnych ko�ciotrup�w ani dzwoni�cych �a�cuch�w.- Wi�c co? - zdenerwowa� si� Jupe.Wilson uspokoi� si�. Jeszcze raz otar� kark, poszukuj�c r�wnocze�nie wszufladzie nowej puszki piwa. Ale nie znalaz�.- George! - rozdar� si� na ca�y posterunek.George Lawson, podw�adny Mata, zjawi� si� w sekund�.- Co, szefie?- Piwo!Twarz ch�opca zszarza�a. Mia� niewiele ponad dwadzie�cia lat, jasne oczy, zbytd�ugi nos i niewielk� pensj�.- Nie dadz�. Grace powiedzia�a, �ebym bez forsy nie przychodzi�. Nie da nakresk�. Nie da, i ju�.Czo�o Mata Wilsona zmarszczy�o si�.- Jak im odbior� koncesj� na sprzeda� alkoholu... - zacz��, ale si� powstrzyma�.- Dobra, George, wracaj do swojej roboty. S�uchajcie, ch�opcy - g�os sier�antabrzmia� teraz �agodnie - znacie knajpk� �Pod Zielonym Psem�?- Tak - kiwn�� g�ow� Pete. - Na rogu Barker Street?- W�a�nie. Pracuje tam niejaka Rosalyn Conors. Kucharka.- I ona widzi zjawy? - szepn�� Jupiter z niedowierzaj�cym u�mieszkiem. Tenu�miech zdenerwowa� Wilsona.- Nie przerywaj! - wrzasn��, a� si� zatrz�s�a szafa na akta. - S�uchaj uwa�nie,bo nie mam zwyczaju powtarza�!Obaj ch�opcy wtulili g�owy w ramiona.- W porz�dku, szefie - Jupe kichn��. - Nie chcia�em...- I co? Ta kucharka? - Pete uda�, �e sprawa go niezwykle interesuje, cho� taknaprawd� my�la� o meczu koszyk�wki Dodgers�w.- Rosalyn to starsza kobieta. Matka pi�ciorga dzieci. Nie jest histeryczk�. Zniejednego pieca chleb jad�a. Zosta�a sama, gdy najm�odsze mia�o rok. M�wi� otym dlatego, �eby�cie wyrobili sobie w�a�ciwe zdanie. Gotuje od dwunastu lat.Knajpa nale�y do jej szwagra. Ot�... - Mat Wilson zawiesi� g�os - owa Rosalynprzysz�a wczoraj na m�j posterunek ze skarg�. Kiedy zmywa�a naczynia, a robi to,gdy ju� knajpa jest zamkni�ta...- To znaczy... o p�nocy? - odwa�y� si� tr�ci� Jupe.- Tak jest. O p�nocy. Wtedy w�a�nie pojawiaj� si� za oknem zjawy. Czy te�duchy. Codziennie. Od tygodnia.Pete ze �wistem wypu�ci� powietrze.- Tak... regularnie?- W�a�nie.- Oczywi�cie sprawdzi� pan to, co m�wi�a Rosalyn? - Jupe zmieni� papierow�chusteczk�. Katar narasta�.- Oczywi�cie. Postawi�em tam w�z patrolowy z Lawsonem w �rodku.- I co? - wykrzykn�li prawie jednocze�nie.Mat roz�o�y� d�onie.- By�y tam. Zjawy. Albo raczej jedna.Jupiter Jones przygryz� wargi. Wielki Mat Wilson, postrach z�odziei ibandzior�w, uwierzy� w duchy?- A pan? Gdzie pan by� wtedy?- Ja? - Wilson otar� kark. Przyjrza� si� w�asnej, mokrej chustce. Nadawa�a si�do wy��cia. - W barze. Wewn�trz.- Aha - mrukn�� Pete. - I te� pan co� widzia�?Oczy sier�anta zab�ys�y niczym stal.- Widzia�em. Co� bia�ego. Du�ego. Z otworami na oczy.- Kaptury Ku-Klux-Klanu? - Jupe obserwowa� zachowanie policjanta.- Nie ca�kiem. G�ow� ten duch mia� okr�g��. Niczym dynia podczas �wi�taHalloween!Ch�opcy spojrzeli po sobie.- Nie czas teraz na �wi�to duch�w. Czy George pr�bowa� to co� goni�?Mat zn�w po�o�y� buciory na biurku. Lewy obcas nadawa� si� do wymiany.- Tak. Wo�a�: �Policja, st�j, bo strzelam!� Odda� nawet trzy strza�y wpowietrze. Znaczy... ostrzegawcze. Ale nic. Toto si� rozp�yn�o w krzakach.- Tam jest skwer. Faktycznie. Z do�� g�st� zieleni�. Chce pan, sier�ancie,�eby�my si� tym zaj�li?Mat Wilson klasn�� w wielkie d�onie.- Sami rozumiecie, ch�opcy, �e to nie jest sprawa dla policji. je�li po RockyBeach rozniesie si� wie��, �e po nocach gonimy duchy, wszystkie rzezimieszkidostan� ataku �miechu. I m�j, tak ci�ko wypracowany, autorytet legnie wgruzach. A Rosalyn nie da nam spokoju. Jest potwornie wyszczekan� bab�. Ostatnioci�ko przestraszon�. Rozumiecie, w czym rzecz?Jupe skin�� g�ow�. Z powodu kataru ci�ko my�la�, ale nie a� tak, by niezainteresowa� si� duchem.- Dobrze. Zajmiemy si� tym. Ale prosz� uprzedzi� Rosalyn Conors. Bo je�li nasprzegoni...- Zrobi si�. A ja si� wam zrewan�uj�. Jak przyjdzie pora. - Powieki Mata Wilsonaopad�y. Wida� by�o, �e marzy mu si� drzemka.Ch�opcy cicho wyszli. Tu� za drzwiami czeka� George Lawson. Jego d�ugi nosczujnie w�szy�.- Da� wam t� robot�?- Tak. Powiedz, George, co takiego w�a�ciwie widzia�e�?M�ody ch�opak obci�gn�� policyjny pas. Zabrz�cza�a para osobistych kajdank�w.- Trudno powiedzie�...- Musisz to z siebie wydusi� - Jupe poci�gn�� nosem - inaczej nie we�miemysprawy, a Mat...- Ju� dobrze! - Lawson skrzywi� si�, jakby go zmuszano do zjedzenia cytryny. -Siedzia�em w wozie zaparkowanym przy kraw�niku...- Naprzeciw knajpy?- Tak. Regulaminowo. O p�nocy, a spojrza�em na zegarek, co� bia�awego pojawi�osi� na wysoko�ci okna.- Kt�rego? - Jupe uzna� to za wa�ny szczeg�.George Lawson zdziwi� si�.- Czy to wa�ne? No dobrze, to by�o okno z prawej strony.- I co dalej? - Crenshaw s�ucha� z zainteresowaniem. Wychowany na hollywoodzkiejprodukcji, pami�ta� te wszystkie opowie�ci o strachach i duchach. Kiedy by�dzieckiem, naprawd� si� ba�. P�niej, gdy dzi�ki ojcu przyjrza� si� trikomtechnicznym, strach min��.- To co� p�yn�o g�r�... - Lawson zaj�kn�� si�. - Chc� powiedzie�, �e nie sz�ona nogach. By�o jak duch: niematerialne. �eb baniasty, z otworami na oczy. Usta- c... [ Pobierz całość w formacie PDF ]