Christoph Hein.
Dziki koń spod kaflowego pieca.
Piękna i gruba książka o Jakubie Borgu i jego przyjaciołach
Przełożyła
IZABELLA KORSAK
Ilustrował
MANFRED BOFINGER
Nasza Księgarnia Warszawa 1988
Tytuł oryginału niemieckiego
DAS WILDPFERD UNTERM KACHE
ILUSTRACJE
przedrukowane z wydania niemieckiego
© Altberliner Yerlag, Berlin 1984 © Copyright for the Polish edition
by I.W. „Nasza Księgarnia", Warszawa 1988
Rozdział pierwszy • ,!:)
w którym zawieram znajomość z Jakubem Borgiem i dowiaduję się o rozbitym statku i o starej, autentycznej ..-<?. Tajnej Mapie Skarbów
Pierwszy raz spotkałem Jakuba Borga w kwietniu.
Było to w piątek. Zaparkowałem auto w bocznej uliczce i poszedłem na pocztę dowiedzieć się, czy może ktoś napisał do mnie list albo przynajmniej widokówkę. Jednakże nikt nie pamiętał o mnie.
Kiedy wróciłem, przy moim samochodzie stał chłopiec, który z wyraźną przyjemnością otwierał i zamykał z trzaskiem drzwiczki.
— Trzaska całkiem fajnie — zauważył mimochodem, trzasnąwszy ponownie.
— Aha — mruknąłem niechętnie. '
— To twoje auto? — zapytał. Skinąłem głową.
— To pewnie nie jesteś zadowolony, że je ruszam, co? — zapytał z ciekawością.
— Istotnie, nie jestem — potwierdziłem.
Trzasnął drzwiczkami po raz ostatni i odszedł, skręcając za róg. Kiedy przejeżdżałem obok niego, siedział na krawężniku i obserwował sikorkę wydziobu-jącą z ziemi robaka.
Kilka dni później spotkałem go znowu.
Padał deszcz.
Padał rzęsisty deszcz. ,
Tytuł oryginału niemieckiego
DAS WILDPFERD UNTERM KAC
ILUSTRACJE
przedrukowane z wydania niemieckiego
(C Altberliner Yerlag, Berlin 1984 C Copyright for the Polish edition
by I.W. „Nasza Księgarnia", Warszawa 1988
-"-:&#
P
Rozdział pierwszy w , s ^m « -
. <^c •-•" -.W- ! w którym zawieram znajomość , ' ,( {
z Jakubem Borgiem \"'"""'"''.
- $*\ '•••*""•*•* "VV~i , . •
i dowiaduję się o rozbitym statku * , K -I i o starej, autentycznej ." Tajnej Mapie Skarbów
Pierwszy raz spotkałem Jakuba Borga w kwietniu.
Było to w piątek. Zaparkowałem auto w bocznej uliczce i poszedłem na pocztę dowiedzieć się, czy może ktoś napisał do mnie list albo przynajmniej widokówkę. Jednakże nikt nie pamiętał o mnie.
Kiedy wróciłem, przy moim samochodzie stał chłopiec, który z wyraźną przyjemnością otwierał i zamykał z trzaskiem drzwiczki.
— Trzaska całkiem fajnie — zauważył mimochodem, trzasnąwszy ponownie.
— Aha — mruknąłem niechętnie.
— To twoje auto? — zapytał. Skinąłem głową.
— To pewnie nie jesteś zadowolony, że je ruszam, co? — zapytał z ciekawością.
— Istotnie, nie jestem — potwierdziłem.
Trzasnął drzwiczkami po raz ostatni i odszedł, skręcając za róg. Kiedy przejeżdżałem obok niego, siedział na krawężniku i obserwował sikorkę wydziobu-jącą z ziemi robaka.
Kilka dni później spotkałem go znowu.
Padał deszcz.
Padał rzęsisty deszcz.
Jakub Borg stał pod drzwiami jakiegoś domu. W zielonym płaszczu przeciwdeszczowym wpatrywał się posępnie w kałużę.
— Jak leci? — zagadnąłem go. — Nie nudzisz się?
— Ja się nigdy nie nudzę — odparł nie spojrzawszy na mnie.
Grzebiąc w kałuży patykiem, próbował przekłuć tworzące się na wodzie pęcherzyki powietrza.
— Czy nie masz przyjaciół, z którymi mógłbyś się bawić?
— Pewnie, że mam.
— Kolegów ze szkoły? — dopytywałem dalej. Ale Jakub potrząsnął głową przecząco.
— Nie, oni nie chodzą do szkoły. — Przez chwilę zastanawiał się i dodał: — W każdym razie nie chodzą do niej zbyt często. Nie uważają szkoły za zbyt interesującą, rozumiesz?
— Taaak, to mogę zrozumieć. A gdzie są twoi przyjaciele teraz?
— Na górze — odparł.
— Na górze?
— Tak, w moim pokoju. Kalinka i Orle Piórko, Rzekomy Książę i Panadel Kloszard, i Oślak.
Na kawałku drewna pływającym w kałuży posadził czarnego chrząszcza.
— Masz bardzo wielu przyjaciół — stwierdziłem będąc pod wrażeniem tej wyliczanki.
— Tak — odparł wpatrując się z uwagą w kałużę, po której żeglowała łódź czarnego chrząszcza.
— Skąd ich wszystkich znasz? — pytałem dalej. Jakub zastanowił się.
— Ach, to było różnie. Kloszarda znalazłem na leśnej drodze.
— Znalazłeś? — przerwałem mu.
— Spotkałem go tam — odparł — ale to długa
historia.
— Opowiesz mi?
Jakub umocował na łodzi czarnego chrząszcza kawałek drewienka, które w razie potrzeby mogło służyć jako łódka ratunkowa, a potem pozwolił zawinąć łodzi czarnego chrząszcza do portu i zarzucić tam kotwicę. I wreszcie rozpoczął swą opowieść o tym:
Jak Oślak poznał Panadela Kloszarda i sam przy tym został odkryty
Któregoś popołudnia Jakub Borg poszedł z Rzekomym Księciem i Oślakiem na spacer za miasto. Posuwali się polną drogą wiodącą do brzozowego lasku, zwanego Laskiem Blablańskim. Wzdłuż drogi rosły z obu stron krzaki jeżyn i dzikich malin. Jakub Borg szedł przodem, nie oglądając się za siebie, a Rzekomy Książę z ledwością nadążał za nim. Rzekomy Książę był ciemnoskórym Afrykańczykiem, który kiedyś pojawił się u Jakuba i od tego czasu u niego mieszkał. Odziewał się niezmiennie w zielony turban, białe, jedwabne spodnie oraz czerwoną kamizelkę. Odznaczał
się ponadto łagodnym, miłym głosem i kiedy śpiewał akompaniując sobie na pianinie — a grał doskonale — Katinka wręcz wpadała w zachwyt. Utrzymywała, że zostanie on prawdziwym artystą. Dlaczego Rzekomy Książę nazwany został właśnie tak, nikt nie umiał wyjaśnić. Kiedy pytano go o to, mawiał: „To proste. Ja nie jestem prawdziwym księciem, lecz fałszywym. I dlatego właśnie tak się nazywam".
Ale to oczywiście nie wyjaśniało wiele.
Tak więc obaj przyjaciele szli polną drogą, a Oślak biegł za nimi wolnym truchtem. Na szyi miał zawieszoną menażkę, którą zawsze zabierał na spacery, na wypadek, gdyby po drodze dało się zebrać coś jadalne-
go na zimowe zapasy. Oślak zrywał z obu stron drogi najpiękniejsze i najczarniejsze jeżyny, lecz nie wrzucał ich do menażki, tylko natychmiast zjadał. Oślak chodził bowiem nieustannie głodny. Właściwie nie mógł przypomnieć sobie, żeby kiedykolwiek najadł się do syta. Taki był w każdym razie jego pogląd na tę sprawę. I rzeczywiście, nawet po najbardziej obfitym posiłku nie byłby w stanie odmówić zjedzenia czekoladowego wafla czy porcji budyniu karmelowego. Tylko że nikt mu tego nie proponował. Teraz więc lasował wśród krzaków i próbował nie myśleć bez przerwy
o burczącym żołądku. Od czasu do czasu, gdy pozostał zbyt daleko w tyle, puszczał się galopem na wszystkich czterech kończynach i doganiał przyjaciół, rzucając przy tym żałosne spojrzenia na porzucane krzaki pełne jeżyn.
Jakub Borg wybijał krótkie, energiczne kroki, mówiąc przy tym głośno przed siebie. Tego popołudnia był wyjątkowo zły.
— Pięć irytacji w ciągu jednego dnia to doprawdy za dużo. Najpierw ci więksi popchnęli mnie na ścianę. Potem dozorca zbeształ mnie, jakbym był czemuś winien. A potem nauczycielka i cała klasa śmiały się ze mnie, że nie miałem odwagi przebiec po takiej głupiej, idiotycznej belce. A na pauzie jedna dziewczyna nazwała mnie okularnikiem. A w domu tata od razu powiedział, że mam zachowywać się cicho i nie przeszkadzać. Pięć irytacji w ciągu jednego jedynego dnia, wyobraź sobie, Książę.
Przy ostatnich słowach Jakub odwrócił się i cisnął tak wściekłe spojrzenie, że Rzekomy Książę nie wydobył z siebie ani słowa.
— Bądź szczęśliwy, że nie musisz chodzić do tej głupiej szkoły! — wrzasnął Jakub.
Rzekomy Książę pospiesznie przytaknął skinieniem głowy, choć w rzeczywistości bardzo chętnie chodziłby
10
do szkoły. Często marzył, by móc chociaż przez tydzień lub choćby przez jeden dzień uczęszczać do szkoły. Pomyślał o Katince, która teraz była w domu, a która powiedziała mu kiedyś: „Szkoła, mój drogi, jest czymś najpiękniejszym na świecie. Najchętniej chodziłabym do szkoły przez całe życie".
Jakub Borg zabierał ją bowiem codziennie do szkoły, ona zaś pomagała mu w domu w odrabianiu lekcji.
W ten sposób obaj przyjaciele rozmawiali o tym, ile to przykrości trzeba znosić na tym świecie i jakie to dziwne, że różni ludzie mają tak różne poglądy na jedną i tę samą sprawę — na przykład na szkołę. A kiedy Oślak odrywał się od jeżyn i doganiał ich galopem, stwierdzał, że w ogóle nie zauważyli jego nieobecności. Rozmawiali nieprzerwanie o szkole i żaden z nich nie myślał o nim.
Oślak był zirytowany. Jeżeli czymś można go było dotknąć, to jedynie niezwracaniem uwagi na jego osobę. A rozmów o szkole nie cierpiał szczególnie.
— Aach taak — użalił się Oślak. — Moim zdaniem szkoła i to coś tam nie jest aż tak ważne. Na szczęście są jeszcze w życiu inne rzeczy.
Myśl o lekcjach, a zwłaszcza o liczeniu w pamięci, wywoływała u niego gęsią skórkę, jeżeli jest to w ogóle u osła możliwe. Katinka mianowicie usiłowała nauczyć go rachunków. Zadawała mu niemiłe pytania i była przy tym bardzo surowa. „No więc ile jest dwa plus jeden?" — pytała bezlitośnie.
A kiedy Oślak przewracał oczami, machał zrozpaczony ogonem i spozierał bezradnie na przyjaciół, mówiła uszczypliwie: „No, długo jeszcze, Oślaku?"
11
f!'
•A>y
Odpowiadając, Oślak nigdy nie był zbyt pewny swego.
„Na pewno jest nie więcej niż cztery czy pięć — mruczał zakłopotany. I żeby udobruchać Katinkę, dorzucał szybko: — Wiem dobrze, ile to jest, tylko nie przychodzi mi to w tym momencie na myśl. Może dwa?"
Katinka krzywiła się, robiła przerażoną minę. Ale cóż Oślak mógł na to poradzić, że kiedy zadawała mu. coś do liczenia, zaczynało mu burczeć w brzuchu. A kiedy się jest głodnym, trudno właściwie myśleć o czymkolwiek innym. A już na pewno nie, jeśli jest się małym osiołkiem i jest się w dodatku głodnym, tak jak tylko osioł głodnym być potrafi.
Nie, rozmów o szkole Oślak nie lubił. Ale nie być zauważanym było czymś jeszcze okropnie j szym.
Tak rozmyślając dotarł do skraju Lasku Blablań-skiego, gdzie wił się strumień. Właściwie niewielki strumyk. Żeby przejść na drugą stronę, wystarczyło zrobić jeden jedyny krok. To był doprawdy mały strumyczek.
Oślak położył się w wysokiej trawie i oddał rozmyślaniom bez reszty. „Aach taak, zapomnieli o mnie. Po prostu zapomnieli o swoim Oślaku — stwierdził przygnębiony. — Będę tu tak leżał i nikt nie odczuje mego braku".
Myślał i myślał, i był coraz bardziej nieszczęśliwy. „Pewnie tu umrę i nikt nie uroni ani jednej łzy. Może nawet umrę z głodu i nikt, nikt się o mnie nie zatroszczy. Aach taak, aach taak".
Czuł się coraz nędzniej. Wielekroć skarżył się swoim
13
K
„Aach taak", jak to czynią osły. Żeby się pocieszyć, próbował przywołać wspomnienie smaku chlebka z rodzynkami, który jadł w zeszłym tygodniu. Ale wtedy zrobiło mu się już całkiem smętnie. Muchy bzykały, trzmiele brzęczały, a strumyk pluskał. Oślak chciał właśnie wsadzić do pyszczka prawe przednie kopytko i trochę je pocmoktać, bo wtedy można najsnadniej zapomnieć o kłopotach, kiedy nagle zabrzmiał w pobliżu dziwaczny, chrapliwy śpiew:
Do szczęścia żeglarzom nie trzeba zbyt wiele, Wystarczy im żagiel i wicher, co dmie, I rumu baryłka, hej, hej, o-he! I rumu baryłka, hej, hej, o-he!
Oślak zerwał się i ostrożnie poczłapał w stronę, skąd dochodził śpiew. Przed nim leżał na trawie dość
oberwany typek, w płaszczu pełnym łat, z wypchanymi do ostateczności kieszeniami. Na jego głowie tkwił powyginany kapelusz przyozdobiony czerwonym makiem.
Był to Panadel Kloszard.
Kloszardzi żyją we wszystkich zakątkach świata, czują się wszędzie jak u siebie w domu. Nie posiadają pieniędzy ani żadnej własności, ani nawet grzebienia. Tylko trochę gałganów. Ale im jest wszystko jedno. Nie chcą niczego posiadać, chcą jedynie żyć i być wolnymi. Najchętniej cały dzień łaziku j ą, leżą na trawie i wystawiają się do słońca. Mają nieustający urlop.
Kiedy wdać się z nimi w rozmowę, twierdzą, że są królami świata. I w pewnym sensie jest to prawdą. W pewnym sensie są i królami, i dyrektorami cyrku, lotnikami czy maszynistami kolejowymi.
Żyją z tego, co znajdą, a żywią się chlebem i serem. Mówi się, że niektórzy kloszardzi są milionerami, bardzo bogatymi ludźmi. Kiedy ich o to spytać, śmieją się. Pieniędzy nam nie potrzeba — mówią — w każdym razie my ich nie mamy. One są po to, żeby na nie splunąć. Nadają się wspaniale do tego — mówią — żeby na nie napluć.
Trzeba też powiedzieć, że w kieszeni płaszcza każdego kloszarda tkwi zawsze butelka czerwonego wina. Kiedy kloszard jest nieszczęśliwy, bardzo nieszczęśliwy, zagląda do butelki. Świat znowu staje się piękny — mówią kloszardzi — kiedy zajrzy się głęboko, bardzo głęboko, ale to całkiem głęboko do butli z czerwonym winem. Kloszardzi są trochę zapijaczeni. Butelka wina nie pomaga na dłużej, o tym wiedzą dobrze, bo nazajutrz rano...
Ale nie mówmy o tym. Nawet najpiękniejsza róża ma ciernie, więc i kloszardzi, ci tajemniczy królowie świata, nie są bez wad.
Panadel Kloszard przeciągnął się zdumiony i zapytał Oślaka:
— Skąd idziesz?
— Z domu — odparł Oślak nieśmiało, wskazując przy tym kopytkiem za siebie, na polną drogę.
Wydawało się, że Kloszard zadowolony jest z odpowiedzi.
— Ach, a ja już obawiałem się, że zniosło mnie na bezludną wyspę.
— Na wyspę? — zdziwił się Oślak.
— Tak — skinął głową Panadel. — Nienawidzę rozbijać się na bezludnych wyspach. Są takie puste.
16
Brak na nich towarzystwa. Gromady wesołych przyjaciół, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
— Nie sądzę, żebyśmy mieszkali na wyspie — potrząsnął głową Oślak. — W każdym razie nic o tym nie słyszałem.
— A jednak — przerwał mu Kloszard — a jednak to jest wyspa. I to ja ją odkryłem. Będę musiał ją jakoś nazwać. Co myślisz o tym, żebym ją nazwał Wyspą Kloszarda?
Wstał i rozejrzał się wokół, jakby chcąc objąć swoją wyspę spojrzeniem. Potem odwrócił się do Oślaka i dodał jakby mimochodem:
— Ciebie też muszę jakoś nazwać. Pozwól mi się
zastanowić.
2 — Dziki koń...
17
X
Na to jednak Oślak absolutnie się nie zgodził, zapewniając Kloszarda, że już ma piękne imię. Panadel był zaskoczony.
— Jak to? Przecież dopiero co cię odkryłem. W jaki sposób masz już imię?
Oślak nie umiał tego wyjaśnić.
— Bardzo dziwne — mruczał Kloszard posępnie. — Wydaje się, że ta wyspa pełna jest tajemnic.
— Co to znaczy, że mnie odkryłeś? — zapytał Oślak bojaźliwie.
Na myśl o tym, że jest odkryty, zrobiło mu się nieswojo.
Kloszard odparł niedbale:
— To znaczy, że ja odkryłem ciebie i twoją wyspę. I że ta wyspa należy teraz tylko do mnie. Według przyjętego zwyczaju jestem odkrywcą, a ty jesteś tubylcem i musisz mnie traktować kurtuazyjnie i uprzedzająco grzecznie.
Tu zrobił krótką przerwę, po czym znów zagaił:
— Co sądzisz o małej przekąsce?
— Ja też o tym myślałem. Aach taak — zgodził się Oślak i spojrzał wyczekująco.
Kieszenie Kloszarda były obficie wypełnione i Oślak skupił swoją myśl na ich zawartości.
— Myślałem o chlebie z szynką i serach — poddał Panadel.
— Może jeszcze trochę budyniu — uzupełnił Oślak. Kloszard wydawał mu się coraz bardziej sympatyczny.
— Ale dobrze przyrządzona sałatka ziemniaczana jest także czymś smakowitym — pouczył go Kloszard.
18
Oślak przytaknął i przełknął ślinę, by móc mówić
dalej:
— Zwłaszcza jeśli potem przewidziany jest budyń karmelowy.
Kloszard skinął głową zadowolony.
— Widzę, że się rozumiemy. — Zamachnął się szerokim gestem, naddzierając przy tym rękaw pod pachą. Nastąpiła chwila przerwy, podczas której obaj popatrywali na siebie wyczekująco. W końcu Kloszard zapytał:
— No i co z tym jedzeniem?
Oślak otworzył swoją menażkę, do której zbierał zimowe zapasy, i zajrzał do środka. Była równie nieskazitelnie czysta, jak w dniu, w którym Katinka mu ją ofiarowała.
— Jest pusta. Nie ma budyniu ani w ogóle niczego.
— Głupio, bardzo głupio — jęknął Kloszard. — Moje zapasy poszły na dno razem ze statkiem. Nie zdołałem niczego uratować.
— Czy tych zapasów było dużo? — zapytał Oślak ze zgrozą.
— Tak, statek był wyładowany do pełna.
— Aach taak, aach taak — jęknął Oślak i zamilkł na dłuższą chwilę. Wreszcie westchnął głęboko i spytał:
2* 19
— Co to był za statek? r^-«
— Przybyłem nim na wyspę. Przez wielką wodę — odparł Kloszard wskazując na strumyk.
— Przecież naszym strumykiem nie mogą pływać żadne statki — sprzeciwił się Oślak. — Jest na to za mały.
— Wiem — zgodził się ponuro Kloszard. — Dlatego właśnie mój statek rozbił się. Na sto tysięcy kawałków. A ja jestem jedynym, który się uratował.
— To na pokładzie byli jeszcze inni ludzie? — chciał wiedzieć Oślak, ale Kloszard nie pozwolił sobie przerwać.
— Nieszczęsny, nędzny rozbitek porzucony na samotnej, bezludnej wyspie, głodny, prawie ginący z pragnienia. A na horyzoncie żadnego statku, który mógłby go uratować.
W oczach Kloszarda pojawiły się łzy. Czuł się bardzo nieszczęśliwy.
— Czy byli jeszcze inni ludzie na pokładzie? — zapytał Oślak ponownie.
Panadel spojrzał na niego, zastanowił się.
— Myślę, że nie. W każdym razie ja nikogo nie zauważyłem.
— To niezwykłe, że nie wiesz, czy byłeś na statku sam — dziwił się Oślak.
— Nie ma w tym nic niezwykłego — zareplikował Kloszard. — Jestem zbyt głodny, żeby móc zastanawiać się nad tym.
To Oślak rozumiał znakomicie.
— Jeśli jednak dobrze pamiętam — kontynuował Kloszard — byłem na statku sam.
20
— Sam z takimi wielkimi zapasami. Aach taak — rzekł Oślak melancholijnie.
— Tak — potwierdził Kloszard. — A teraz bardzo odczuwam ich brak. Jak się ciężko pracowało przez cały dzień, jest się głodnym.
— Pracowałeś? A co robiłeś?
Oślak podejrzewał, że Kloszard tylko wylegiwał się na trawie i wygrzewał na słońcu, jednakże Panadel rzekł chełpliwie:
— Och, rozważałem zagadkę znikających rzeczy.
— Zagadkę znikających rzeczy? Co to takiego? — zapytał Oślak bez tchu.
— Otóż — zaczął Kloszard — otóż zagadka brzmi: Dlaczego niektóre rzeczy nagle znikają i po pewnym czasie rów...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]