[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Robert H. Heinlein

 

 

NASZE PIĘKNE MIASTO

 

OUR FAIR CITY

(Tłum. Anna Dorota Kamieńska}

 

 

 

1999

Pete Perkins skręcił w całonocny parking i zawołał:

- Cześć, Papciu!

Stary strażnik spojrzał na niego.

- Momencik, Pete. - Był zajęty darciem na wąskie paski strony z komiksami z niedzielnej gazety. Obok niego tańczyła miniaturowa trąba powietrzna, podrywając z ziemi kawałki starych gazet oraz śmieci, które potem rzucała w twarze przechodniów. Stary wyciągnął w jej stronę długi pas papieru z kolorowymi obrazkami.

- Tutaj, Kiciu - wabił. - Chodź, Kiciu...

Wir jakby się zawahał, potem wyciągnął w górę, aż stał się całkiem wysoki. Przeskoczył przez dwa zaparkowane samochody i wylądował obok niego.

Wydawało się, że powąchał to, co mu ofiarowano.

- Weź, Kiciu - zachęcał cicho stary, po czym wypuścił kolorowy papier z palców. Wir powietrza chwycił go i owinął we własnym środku. Stary oderwał jeszcze jeden, i jeszcze jeden; trąba powietrzna zwinęła je w korkociąg wewnątrz masy brudnych papierów i śmieci, która tworzyła jej widoczne ciało. Wzmocniły ją prądy zimnego powietrza, wiejące między wysokimi budynkami, i teraz wirowała jeszcze szybciej i wyżej. Podniosła wstęgi kolorowego papieru i utworzyły z nich fantastyczną wysoką fryzurę. Stary odwrócił się z uśmiechem.

- Kicia lubi nowe ciuszki.

- Spokojnie, Papciu, bo jeszcze w to uwierzę.

- Co? W Kicię nie musisz wierzyć, przecież ją widzisz.

- Tak, pewnie, ale ty się zachowujesz, jakby ona... to znaczy jakby rozumiało, co mówisz.

- A ty ciągle myślisz, że nie? - W jego głosie pobrzmiewała łagodna drwina.

- No nie, Papciu!

- Hm... pożycz mi kapelusz. - Papcio sięgnął i sam go wziął. - Tutaj Kiciu! - zawołał. - Wracaj, Kiciu! - Wir powietrza tańczył nad ich głowami na wysokości kilkunastu pięter.

Zanurkował w dół.

- Hej! Co ty wyrabiasz z moim kapeluszem? - zdenerwował się Perkins.

- Chwileczkę... masz. Kiciu! - Wir zatrzymał się nagle, rozrzucając wokół to, co niósł.

Stary podał mu kapelusz. Wir chwycił go i puścił w długą spiralę.

- Hej! - jęknął Perkins. - Co ty wyrabiasz? To nie jest śmieszne... trzy lata temu kosztował mnie sześć dolców - Nie bój się - uspokajał go stary. - Kicia ci go odda.

- Odda, tak? Prędzej wrzuci go do rzeki.

- O, nie! Kicia nigdy nie upuszcza niczego, czego nie chce upuścić! Patrz. - Stary spojrzał w górę, gdzie kapelusz tańczył w powietrzu w pobliżu dachu pobliskiego hotelu. - Kiciu! No,

Kiciu! Przynieś go z powrotem

Wir zawahał się i kapelusz spadł o parę pięter. Trąba powietrzna zanurkowała, złapała go i podrzuciła z wahaniem.

- Przynieś tutaj Kiciu.

Kapelusz ruszył spiralą w dół, zakończył długim, ukośnym ślizgiem i walnął Perkinsa w twarz.

- Starała się położyć ci go na głowie - wyjaśnił strażnik. - Zazwyczaj trafia lepiej.

- Naprawdę? - Perkins podniósł swój kapelusz i z otwartymi ustami gapił się na wir.

- Przekonałem cię? - zapytał stary.

- Przekonałeś? O tak, tak. - Popatrzył na swój kapelusz i z powrotem na wir, - Papciu, z tej okazji warto by się czegoś napić.

Weszli do niewielkiej budki strażnika. Papcio znalazł szklanki, a Perkins wyciągnął prawie pełną butelkę i hojnie nalał. Wypił swoją szklankę, nalał drugą i usiadł.

- Pierwszy był na cześć Kici - oznajmił. - A drugi ma mnie wzmocnić przed bankietem u burmistrza.

Papcio mruknął coś ze współczuciem.

- Musisz o tym pisać?

- Czymś muszę tę kolumnę zapełniać, Papciu. Wczoraj wieczorem burmistrz Hizzoner w otoczeniu całej girlandy demagogów, naciągaczy, pochlebców i oszustów wyborczych, został uhonorowany uroczystą kolacją z okazji.”... Coś muszę pisać, tego się spodziewają czytelnicy.

Dlaczego nie (mogę unieść się honorem i iść na bezrobocie?

- Dzisiejsza kolumna była całkiem niezła, Pete - pocieszał go stary. Podał mu egzemplarz „Daily Forum”. Perkins wziął go od niego i rzucił okiem na swoją kolumnę.

- Nasze Pięknu Miasto, Peter Perkins - przeczytał. A poniżej: Co, nie ma tramwai konnych? Tradycją naszego raju na ziemi jest kierowanie się opinia, że to, co dobre dla ojców założycieli, jest także dobre dla nas. Wpadam w tę samą dziurę w chodniku, przez którą wujeczny dziadek Tozier złamał sobie nogę W 1909 roku. Dobrze jest wiedzieć, że spluwająca z wanny woda po kąpieli nie odchodzi na zawsze, ale wróci przez kran w kuchni, trochę gęstsza i pełna dodanego dla niepoznaki chloru, jednak ta sama. {Uwaga - Hizzoner ma butelkowaną wodę źródlaną. Trzeba temu się przejrzeć).

Ale muszę zanotować niepomyślną zmianę. Ktoś załatwił tramwaje konne! Możecie mi nie wierzyć. Transport publiczna jest tak powolna i rzadki, że moglibyście nie zauważać. Przysięgam jednak, że widziałem tramwaj jadąca Grand Avenue bez jakichkolwiek koni. Najprawdopodobniej był napędzany za pomocą jakiegoś nowomodnego urządzenia elektrycznego.

Nawet w naszej atomowej epoce niektóre zmiany to już przesada. Chciałbym zapytać Wszystkich obywateli... - - Perkins prychnął pogardliwie. - To jak strzelanie z korkowca do czołgu, Papciu. To miasto jest skorumpowane i takie pozostanie. Dlaczego w ogóle się tym przejmuję? Dawaj butelkę.

- Nie zniechęcaj się, Pete. Tyran drży bardziej przed śmiesznością niż przed kulą zabójcy.

- Gdzieś ty to znalazł? Dobra, nie jestem śmieszny. Próbowałem tak ich wyśmiać, żeby pospadali ze stołków, ale nic z tego. Moje wysiłki są równie owocne jak działalność twojego zaprzyjaźnionego tańczącego derwisza.

Okna zadrżały od nagłego uderzenia wiatru.

- Nie mów tak o Kici - ostrzegł stary. - Jest wrażliwa.

- Przepraszam. - Wstał i ukłonił się w stronę drzwi. - Kiciu, przepraszam Twoje działania są dużo bardziej owocne od moich. - Zwrócił się z powrotem do gospodarza. - Chodź, Papciu, wyjdziemy i pogadamy z nią. Jakbym mógł wybierać, wolałbym to od bankietu u burmistrza.

Wyszli na zewnątrz. Perkins trzymał w ręku resztki kolorowej strony z komiksami. Zaczął odrywać wąskie paski.

- Hej, Kiciu! Hej, Kiciu! Jedzenie!

Mała trąba powietrzna obniżyła się i chwytała papierki, jak tylko je odrywał.

- Ciągle ma te, co jej dałeś.

- No pewnie - zgodził się Papcio. - Kicia to istny chomik. Jeśli coś jej się podoba, trzyma to w nieskończoność.

- Nigdy się nie męczy? Muszą być bezwietrzne dni.

Tutaj nigdy nie ma całkowitego spokoju. Budynki są tak ustawione, a Trzecia Aleja prowadzi do rzeki. Myślę, że ulubione zabawki chowa na dachach budynków.

Dziennikarz zajrzał w wirującą kupę śmieci.

- Pewnie ma gazety sprzed miesięcy. Wiesz, Papciu, z tego może wyjść kolumna o wywózce śmieci, o tym, że nie sprzątamy ulic. Wykopię parę gazet sprzed kilku lat i powiem, że od chwili wydania walają się po ulicach.

- A po co masz zmyślać? - spytał Papcio. - Spójrzmy, co ma Kicia. - zagwizdał cicho. - Chodź, kochanie... Daj Papciowi spojrzeć na twoje zabawki. - Wir nadął się, a jego zawartość zaczęła poruszać się wolniej. Strażnik chwycił przelatujący kawałek starej gazety. - Tu masz jedną sprzed trzech miesięcy.

- Nie wystarczy.

- Spróbuję jeszcze raz. - Sięgnął i złapał następną. - Zeszły czerwiec.

- To już lepiej.

Ktoś nacisnął klakson, domagając się obsługi, i stary odszedł pospiesznie. Kiedy wrócił, Perkins nadal obserwował wirującą kolumnę.

- Znalazłeś coś? - zapytał Papcio.

- Nie chce mi ich dać. Zabiera.

- Niegrzeczna Kicia. Pete jest naszym przyjacielem. Bądź dla niego miła. - Wir poruszył się niespokojnie.

- Wszystko w porządku - zapewnił Perkins. - Po prostu nie wiedziała. Ale popatrz, Papciu... ten kawałek na górze? Pierwsza strona.

- Chcesz ją?

- Tak. Spójrz... W nagłówku jest „Dewey” coś tam. Chyba nie mogła go trzymać od 1944 roku?

- Możliwe. Kicia była tu odkąd pamiętam i lubi przechowywać rzeczy. Poczekaj chwilę. - Zawołał coś cicho. Po chwili papier znalazł się w jego rękach. - Teraz zobaczymy.

Perkins spojrzał.

- A niech mnie wybiorą na senatora! Mógłbyś wymyślić coś lepszego Papciu?

Nagłówek brzmiał: „Dewey zdobył Manilę”, a rok wydania był 1898.

Dwadzieścia minut później nadal się nad tym zastanawiali, dopijając resztki z butelki Perkinsa. Dziennikarz gapił się na pożółkłą, brudną stronicę.

- Nie mów mi, że to latało po mieście przez pół wieku.

- A dlaczego nie?

- Dlaczego nie? No, zgadzam się, że nie sprzątano ulic, ale przecież papier by nie wytrzymał. Słońce, deszcz i tak dalej.

- Kicia bardzo dba o swoje zabawki. Pewnie go gdzieś chowa, jak jest brzydko.

- Na litość boską, Papciu, nie wierzysz chyba naprawdę... Owszem, wierzysz. Szczerze mówiąc, jest mi wszystko jedno, skąd to wzięła. Oficjalna teoria brzmi, że ten kawałek papieru walał się po naszych brudnych ulicach, przez nikogo nie zauważony, przez ostatnie pięćdziesiąt lat. Rany, ale zabawa! - Zwinął papier starannie i chciał schować go do kieszeni.

Hej, nie rób tego! - zaprotestował gospodarz.

- Czemu nie? Muszę zabrać to do redakcji i kazać sfotografować.

- Nie możesz! To należy do Kici, ja to tylko pożyczyłem.

- Co? Zwariowałeś?

- Jak jej nie oddamy, bardzo się zdenerwuje. Proszę, Pete. Da ci popatrzeć, ile tylko zechcesz. - mówił naprawdę szczerze i Perkins zatrzymał się.

- A jeśli już nigdy tego nie zobaczymy? Od tego zależy cały artykuł.

- Tobie nie przyda się na nic. To ona musi zatrzymać papier, żeby potwierdzić twoją historię. Nie martw się. Powiem jej, że w żadnym wypadku nie wolno jej go zgubić.

- No dobrze. - Wyszli na zewnątrz, gdzie Papcio odbył poważną rozmowę z Kocią i wręczył jej gazetę z 1898 roku. Natychmiast schowała ją na samym szczycie swojej kolumny.

Perkins pożegnał się z Papciem i skierował do wyjścia z parkingu. Zatrzymał się i odwrócił z niepewną miną.

- Papciu...

- Tak Pete?

- Chyba nie myślisz naprawdę, że ten wir jest żywy, prawda?

- Dlaczego nie?

- Dlaczego nie? On jeszcze pyta, dlaczego nie.

- No a skąd ty wiesz, że jesteś żywy?

- Ale... No, dlatego, że ja... Kiedy to tak ująć... - urwał. - Nie wiem. Złapałeś mnie, bracie.

- Papcio uśmiechnął się.

- A widzisz?

- Chyba tak. Dobranoc, Papciu. Dobranoc, Kiciu - uchylił kapelusza przed wirem.

Kolumna ukłoniła się jemu.

Redaktor naczelny wezwał Perkinsa.

- Posłuchaj, Pete - oznajmił, rzucając mu kilka kartek papieru - to jest śmieszne, ale wolałbym zobaczyć coś napisane na trzeźwo.

Perkins przejrzał kartki.

Peter Perkins

Nasze Piękne Miasto

Gwizdać z Wiatrem

Chodzenie po ulicach to zawsze fascynujące doświadczenie, niekiedy nawet wspaniała przygoda. Szukamy drogi wśród stosów rozmaitych śmieci, starach niedopałków l innych mało apetycznych przedmiotów zdobiących chodniki. Na nasze twarze tymczasem padają bardziej lotne pamiątki, confetti z ostatniego Halloween, resztki suchych liści i inne rzecze, zbyt zniszczone, by dato się je zidentyfikować. Byłem jednak przekonany, że nieustanna dopływ owych bogactw na nasze ulice zapewnia całkowitą wymianę śmieci co jakieś siedem lat...

Dalej była opowieść o tym, jak wir powietrzny podrzucał pięćdziesięcioletnią gazetę i wyzwanie rzucone wszystkim pozostałym miastom w kraju, które uważają, że mogą to przebić.

- Co ci się nie podoba? - zapytał Perkins.

- Skarżenie się na zaśmiecone ulice jest w porządku, Pete, ale trzymaj się faktów.

Perkins pochylił się przez biurko.

- Szefie, to są fakty.

- Co? Pete, nie wygłupiaj się.

- On mówi, że się wygłupiam. Słuchaj... - Perkins opowiedział J w skrócie historię Kici i gazety z 1898 roku.

- Pete, chyba piłeś.

- Tylko kawę i sok pomidorowy. Jak mamę kocham.

- A wczoraj? Założę się, że ta trąba powietrzna weszła za tobą do baru.

- Było mi zimno... - Perkins ugryzł się w język i uniósł się honorem. - To mój artykuł.

Drukuj go albo mnie zwolnij.

- Pete, nie mów tak. Nie chcę twojej posady, chcę kolumny z jakąś treścią. Wykop parę faktów o zatrudnieniu i płacach u śmieciarzy w porównaniu z innymi miastami.

- A kto by to czytał? Chodź ze mną na tę ulicę. Pokażę ci fakty. Zaczekaj chwilę... Złapię fotografa.

Kilka minut później Perkins przedstawiał Papciowi redakora naczelnego oraz Clarence’a V. Weemsa. Clarence wyciągnął aparat.

- Pstryknąć go?

- Jeszcze nie, Clarence. Papciu, możesz namówić Kicię, żeby dała nam ten muzealny kawałek?

- Oczywiście. - Stary spojrzał w górę i zagwizdał. - Kiciu! Chodź do Papcia. - Nad ich głowami powiew wiatru nabrał kształtu, pozbierał kawałki papieru i suchych liści, po czym wylądował na parkingu.

Perkins spojrzał do środka.

- Nie ma go - oznajmił z ogromnym żalem,

- Przyniesie. - Papcio podszedł bliżej i wir powietrza go otoczył. Widzieli ruch jego warg, ale słowa do nich nie docierały.

- Teraz? - spytał Clarence.

- Jeszcze nie.

Wir wyskoczył w górę i przeskoczył sąsiedni budynek. Redaktor naczelny otworzył usta i zamknął je z powrotem.

Kicia zaraz wróciła. Wyrzuciła wszystko inne i miała tylko jeden papier - ten papier. - Teraz! - oznajmił Perkins. - Możesz złapać ten papier, Clarence? Dopóki jest w powietrzu?

- Pestka - odparł Clarence i uniósł aparat. - Trochę do tyłu i przytrzymaj to - rozkazał, zwracając się do trąby powietrznej.

Kicia zawahała się i wydawało się, że chce uciec.

- Powoli i spokojnie, Kiciu - wyjaśnił Papcio. - I przekręć to... nie, nie. Nie w tę stronę - drugim brzegiem do góry. - Papier wyprostował się i po przepłynął obok nich. Nagłówek był wyraźnie widoczny.

- Masz? - zapytał Perkins.

- Pestka - odparł Clarence. - To wszystko? - spytał naczelnego.

- Pes... To znaczy tak, to wszystko.

- Okay - orzekł Clarence, zebrał swoje rzeczy i poszedł. Naczelny westchnął..

- Panowie - powiedział - chodźmy się napić.

Cztery drinki później Perkins i jego szef wciąż się kłócili. Papcio sobie poszedł.

- Szefie, myśl rozsądnie - powtarzał Pete. - Nie możesz drukować artykułu o żywej trąbi...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • audipoznan.keep.pl