Herbert George Wells
Wehikuł Czasu
(przełożył Feliks Wermiński)
Skanowanie i OCR: AtlantisO Autorze
Herbert George Wells (1866-1946) widział swoją działalność pisarską nie tylko w opisie zjawisk otaczającego świata, ale również w przepowiadaniu ich dalszego ciągu, w pouczaniu czytelników, co powinni przyjmować i realizować w przyszłości. Interesowały go zagadnienia przyrodniczo-techniczne, a także problematyka społeczna. Nie zajmował się zupełnie formą powieści czy noweli - literaturę uważał za rodzaj dziennikarstwa, który służył mu do popularyzacji własnych poglądów.
H.G. Wells urodził się w Bromley, w angielskim hrabstwie Kent. Przed, ślubem rodzice służyli w ziemiańskim domu w Kencie, ojciec był ogrodnikiem, a matka pokojówką. To pochodzenie społeczne miało niewątpliwie wpływ na późniejsze “socjalizujące" poglądy pisarza. Po ślubie rodzice otrzymali w spadku mały sklep z porcelaną, co zapewniło im samodzielne utrzymanie. Po ukończeniu szkoły powszechnej Wells, zgodnie z życzeniem matki, która uważała pracę w handlu za zapewniającą dostatek, rozpoczął pracę jako sprzedawca. Wkrótce jednak zdecydował się na zdanie egzaminów kwalifikacyjnych, które umożliwiły mu dalszą edukację. Otrzymał stypendium i rozpoczął naukę w Londyńskiej Szkole Nauk Przyrodniczych (Kensington Normal School of Science), gdzie studiował biologię. W roku 1890 po uzyskaniu dyplomu zaczął pracować jako nauczyciel. Wiele razy zmieniał szkoły. Wcześnie, bo już w pierwszych latach pracy nauczycielskiej, postanowił zająć się literaturą piękną, mimo że pierwszą książką przez niego napisaną był podręcznik biologii. Ogółem napisał około 35 powieści, wiele nowel oraz dzieła naukowe i popularnonaukowe.
Twórczość Wellsa dzieli się na trzy okresy. Pierwszy obejmuje cykl powieści fantastyczno-naukowych, zapoczątkowany opublikowanym w 1895 r. “Wehikułem czasu", poprzez “Wyspę doktora Moreau", “Wojnę światów" do “Pierwszych ludzi na Księżycu", wydanych w 1901 roku. Drugi okres to utwory obyczajowo-społeczne, często o charakterze humorystycznym i podłożu autobiograficznym, takie jak “Kipps" (1905), “Tono-Bungay" (1909) czy “Historia pana Polly" (1910). Okres trzeci wypełniają ambitne powieści-traktaty, np. “Nowy Machiavelli" (1911), “Ojciec Krystyny Alberty" (1925) czy “Świat Williama Clissolda" (1926). Osobno należy potraktować utopie-czyli literackie marzenia o idealnym społeczeństwie, np. “Współczesna utopia" czy “Ludzie jak bogowie" - oraz prace historyczne (“Historia świata"), socjologiczne i futurologiczne, czyli twórczość eseistyczną i popularnonaukową. Utwory te powstawały w różnych okresach życia Wellsa.
Koniec XIX wieku w Anglii, innymi słowy okres późnowiktoriański, to czas dyskusji na tematy bardzo różnorodne: od nauk przyrodniczych poprzez technikę do spraw związanych z rodziną, klasami społecznymi czy - generalnie - z ustrojem społecznym. Dyskusje takie toczyły się zarówno w klubach dyskusyjnych, jak i w salonach mieszczaństwa i arystokracji. Swoje poglądy na te tematy przedstawił Wells właśnie w “Wehikule czasu".
Dla szerokiej publiczności niewątpliwie jedną z atrakcji tego utworu stanowił problem czasu. Zanim Darwin przedstawił przekonywająco sprawę rozwoju w naturze, filozofowie tacy jak Comte czy Spencer mówili o powtarzających się etapach w rozwoju społeczeństwa. W drugiej połowie XIX wieku nowa geologia i astronomia, nowa matematyka i fizyka były naukami ściśle związanymi z problemem czasu. Wielu badaczy jeszcze na parę lat przed początkiem rewolucyjnych zmian w naukach ścisłych wierzyło w to, że świat z woli Boga powstał dokładnie w 4004 r. p.n.e. W ciągu paru dekad, dzięki naukom ścisłym, powstanie materii i początek życia na Ziemi przesunęły się o miliony lat wstecz. Głęboka wiara w istnienie człowieka tylko na Ziemi i w szczególne miejsce tej planety we wszechświecie została podważona wtedy, kiedy astronomowie rozszerzyli granice poznanego przez nich świata i ukazali, że system słoneczny istnieje wśród niezliczonych galaktyk, a co za tym idzie, nie wykluczyli różnych form życia na innych planetach. Przedstawienie nowego obrazu wszechświata zbiegło się z nowym widzeniem społeczeństwa.
Dla tych, którzy wierzyli w niepowstrzymany postęp, to odczucie ciągłego ruchu naprzód mogło się wydać fascynujące, ale ci, którzy wątpili w nieograniczoność postępu, uznawali ów postęp za zatrważający. Czas mógł przecież prowadzić ludzkość ku zniszczeniu, a osiągnięta doskonałość ludzka mogła się skończyć w absolutnej ciszy i ciemności - jak pisał Joseph Conrad już w 1898 roku.
Tak właśnie Wells i niektórzy jego współcześni widzieli zarówno schyłek panowania królowej Wiktorii, jak i zmierzch cywilizacji. Czy w przyszłości będą mieli do czynienia z ciągłym doskonaleniem się człowieka i jego wytworów, czy już obecne ulepszenia są zwiastunami ostatecznej katastrofy?
Podróżnik w Czasie H.G. Wellsa to właśnie człowiek niepewny, ku czemu zmierza ludzkość: ku doskonałości czy ku zupełnej degeneracji. Dlatego wyrusza ze swego przytulnego mieszkania. Chce “sprawdzić", ku czemu zmierza współczesny świat.
Wells odrzuca tę część darwinowskiej teorii ewolucji, według której ruch będzie się odbywał zawsze naprzód, ku lepszym formom życia. Nie istnieje dla Wellsa rozwój linearny, dzięki któremu poprzez dobór naturalny wszystkie istoty żywe będą się doskonalić. Odrzuca ten optymistyczny pogląd, przedstawiając teorię cykliczności, czyli wzrostu do granic doskonałości, a następnie upadku i rozpoczynania nowej drogi ku rozkwitowi ludzkości.
W “Wehikule czasu" Wells zaakcentował jednak szczególnie problemy degeneracji i regresu. Łagodni Elojowie nie są tymi doskonałymi istotami, którymi wydają się na początku. Są zdegenerowanym gatunkiem istot ludzkich, hodowanym jako bydło przez mięsożernych Morloków. Istnienie Elojów i Morloków jest efektem wcześniejszego podziału na klasy panujące i proletariat. Wizja Wellsa jest więc zatrważająca dla każdego czytelnika, bez względu na wyznawane poglądy na rozwój społeczeństwa.
Można również odczytać tę wizję według koncepcji religijnych. Elojowie są postaciami krążącymi po Nowym Raju, Morlokowie zaś dziećmi ciemności, żyjącymi w przepaści, z której wyłaniają się jako pożeracze duszy i ciała. W tym świecie nie ma już Boga, który został zastąpiony przez mechanizm ciągłego upadku, rządzący ludzkością.
Podróżnik Wellsa widzi świat w 802701 roku, kiedy to spotyka Elojów i Morloków, ale później posuwa się jeszcze o miliony lat; widzi zmierzch ludzkości, w końcu jest świadkiem momentu, w którym Ziemia przestaje się kręcić wokół Słońca i wokół swej osi, a jedna jej część zwrócona jest w stronę umierającego Słońca. Nadzieja i lęk już nie istnieją, ponieważ nie istnieją ludzie. Możemy się jeszcze zastanowić, czy ta reszta światła słonecznego to początek nowego dnia w nowym świecie czy ostateczny Zachód Słońca. Ale Wells odpowiada jednoznacznie: ludzkość jest ostatecznie skazana na zagładę jej przyszłość to nie zbawienie, ale zupełne wyniszczenie i wymarcie. Obraz ludzkości przedstawiony przez Wellsa jest przerażający w swej wymowie.
W sierpniu 1945 roku, po wybuchu bomby atomowej w Hiroshimie. Wells rozpoczął pracę nad scenariuszem do filmu Aleksandra Kordy pt. “To, co nadejdzie". W jednym ż dokumentów Wells napisał: “Sytuacja człowieka jest poważna i tragiczna: ci, którzy mieli wzrok dostatecznie ostry, mówili o tym już od półwiecza; ale jest to także powodem, dla którego człowiek powinien stanąć wobec swego przeznaczenia z godnością, wzajemną lojalnością, bez histerii i nikczemności..."
Było to jedno z ostatnich publicznych wyznań wielkiego humanisty, przerażonego drogą ludzkości ku samozagładzie, przed jego śmiercią 13
sierpnia 1946 r.
Wanda Rulewicz
Rozdział IPodróżnik w Czasie (tak bowiem wypada go nazwać) wyjaśniał nam oto pewien niezwykły problem. Jego szare lśniące oczy błyszczały, a twarz, blada zazwyczaj, ożywiła się rumieńcem. Ogień na kominku palił się jasno, a łagodne światło srebrnych lamp w kształcie lilii odbijało się w perełkach napoju musującego w szklankach. Fotele wykonane według projektu gospodarza, miast stanowić po prostu wygodne siedzenie, obejmowały nas i tuliły. Panowała tu atmosfera poobiedniego błogostanu, kiedy to myśli biegną z pewnym wdziękiem, wolne od więzów ścisłości. Tak też biegły i jego myśli w ciągu wykładu, którego kolejne punkty podkreślał niejako cienkim wskazującym palcem, podczas gdyśmy siedzieli i niedbale podziwiali jego gorące przejęcie się tym, jakeśmy sądzili, nowym paradoksem i niezwykłe bogactwo jego umysłu.
- Zważcie dobrze - mówił. - Zmuszony bowiem będę przeciwstawić się pewnym powszechnie uznanym pojęciom. Geometria na przykład, której uczyliście się w szkołach, jest oparta na błędnym założeniu.
- Czy nie jest to zagadnienie zbyt poważne, abyśmy się tutaj nim zajmowali? - zapytał rudowłosy Filby, człowiek wygadany co się zowie.
- Ani myślę żądać od was, byście przyjmowali cokolwiek bez dowodów. Wkrótce zgodzicie się ze mną z pewnością, że linia matematyczna, linia o wymiarach zero, nie istnieje w rzeczywistości. Uczyliście się przecież tego? Nie istnieje płaszczyzna matematyczna. Są to pojęcia abstrakcyjne.
- Wszystko to prawda - rzekł Psycholog.
- Nie istnieje także realnie sześcian o wymiarach długości, szerokości i grubości, czyli wysokości.
- Z tym się już nie zgodzę - powiedział Filby. - Wszak bryła może istnieć? Wszystkie ciała materialne...
- Takie jest powszechne mniemanie. Ale poczekaj chwilkę. Czy może istnieć sześcian momentalny?
- Nie rozumiem - rzekł Filby.
- Czy może istnieć sześcian, który nie trwałby ani jednej chwili? Filby zamyślił się.
- Oczywiście - ciągnął dalej Podróżnik po Krainie Czasu - każde materialne ciało rozciągać się musi w czterech kierunkach i posiadać długość, szerokość, grubość i trwanie. Jednakże przyrodzona nieudolność naszego ciała, którą wam zaraz wyjaśnię, skłania nas do przeoczenia tego faktu. W rzeczywistości istnieją cztery wymiary: trzy, które nazywamy trzema płaszczyznami przestrzeni, i czwarty - czas. Istnieje jednak tendencja do stawiania nieuzasadnionej granicy pomiędzy trzema poprzednimi wymiarami a ostatnim, ponieważ tak się dzieje, że nasza świadomość biegnie bez przerwy w jednym kierunku, po linii tego właśnie ostatniego wymiaru, od początku do końca naszego życia.
- Jest to... - odezwał się pewien Bardzo Młody Człowiek usiłując zapalić nad lampą cygaro - jest to... najzupełniej jasne.
- Otóż jest to szczególnie zadziwiające, że się tak powszechnie lekceważy ten fakt - ciągnął dalej Podróżnik z odcieniem lekkiej wesołości. - Oto, według mnie, istota czwartego wymiaru, natomiast wielu ludzi prawi o czwartym wymiarze nie wiedząc, co to znaczy. A tymczasem jest to tylko odmienny sposób patrzenia na czas.
Nie ma bowiem żadnej różnicy pomiędzy czasem a którymkolwiek Z trzech wymiarów przestrzeni oprócz tej, że nasza świadomość dąży po linii tego właśnie czwartego wymiaru. Sporo jednak głupców błędnie sobie to pojęcie tłumaczy. Słyszeliście wszyscy, co oni wygadują o czwartym wymiarze...
- Ja nie słyszałem - rzekł Burmistrz z prowincji.
- Rzecz się ma po prostu tak. Przestrzeń, jak utrzymują nasi matematycy, ma jakoby trzy wymiary, które można by nazwać długością, szerokością i grubością, i daje się zawsze określić stosunkiem do trzech płaszczyzn, z których każda leży pod kątem prostym do pozostałych. Lecz pewni zajmujący się filozofią ludzie zapytali: dlaczego tylko trzy wymiary, dlaczego nie jeden jeszcze kierunek pod kątem prostym do trzech pozostałych? - i starali się nawet stworzyć geometrię czterowymiarową. Przed miesiącem profesor Szymon Newcomb miał o tym wykład w Nowojorskim Towarzystwie Matematycznym. Wiecie, jak na płaskiej powierzchni, która ma tylko dwa wymiary, przedstawiamy rysunek bryły trójwymiarowej. Otóż niektórzy wierzą, ze za pomocą modeli trójwymiarowych będą mogli analogicznie przedstawić ciała czterowymiarowe - jeżeli tylko owładną perspektywą przedmiotu. Czy pojmujecie?
- Tak sądzę — mruknął Burmistrz z prowincji i zmarszczywszy brwi pogrążył się w zamyśleniu poruszając wargami, jak gdyby wymawiał tajemnicze słowa. —Tak, zdaje mi się, że teraz już rozumiem—powiedział po niejakim czasie z twarzą najwyraźniej wypogodzoną.
- No dobrze! Nie przypominam sobie, czy mówiłem już wam, że przez pewien czas zajmowałem się geometrią czterowymiarową. Niektóre z moich wyników są zadziwiające. Weźmy na przykład portret tego samego człowieka w ósmym roku życia, w piętnastym, w siedemnastym, w trzydziestym trzecim i tak dalej. Wszystko to są jakby przekroje, jakby trójwymiarowe wyobrażenia istoty czterowymiarowej, która jest tworem stałym i niezmiennym.
Uczeni - mówił dalej Podróżnik po namyśle potrzebnym dla lepszego sprecyzowania przedmiotu - wiedzą dobrze, że czas jest tylko rodzajem przestrzeni. Oto znany powszechnie wykres - zapis pogody. Krzywa, którą pokazuję, ma wskazywać wahania barometru. Wczoraj rtęć stała wysoko, w ciągu nocy opadła, dziś z rana podniosła się znowu i podnosi się nadal aż do obecnej chwili. Z pewnością rtęć nie kreśli tej krzywej w żadnym z wymiarów przestrzeni znanych powszechnie, natomiast kreśli niewątpliwie taką krzywą, która, jak możemy wywnioskować, przebiega wzdłuż wymiaru czasu.
- Jeśli jednak - odezwał się Lekarz patrząc uporczywie na płonące węgle - czas jest rzeczywiście czwartym wymiarem przestrzeni, to dlaczego jest i był uważany za coś zupełnie odrębnego? I dlaczego nie możemy się poruszać w czasie tak, jak się poruszamy w każdym innym wymiarze przestrzeni?
- Czy jest pan tak bardzo pewien, że możemy swobodnie poruszać się w przestrzeni? Możemy poruszać się do woli na prawo i lewo, w tył i w przód, i tak ludzie poruszali się zawsze. Przypuszczam, że mamy swobodę ruchów w dwóch wymiarach. Ale jak poruszać się w górę i w dół? Tu krępuje nas ciążenie.
- Niezupełnie - rzekł Lekarz. - Mamy przecież balony.
- Ale przed wynalezieniem balonów, jeżeli pominiemy wymagające wysiłku podskoki oraz nierówności gruntu, człowiek nie mógł swobodnie poruszać się w kierunku pionowym.
- Zawsze jednak mógł poruszać się cokolwiek w górę i w dół - rzekł Lekarz.
- Łatwiej, daleko łatwiej w dół niż w górę.
- Ale nie jest pan w stanie poruszać się w czasie, wyjść z chwili obecnej...
- I tu właśnie pan się myli, kochany panie. Cały świat ma mylne wyobrażenie pod tym względem. Ustawicznie uciekamy od chwili bieżącej. Nasz byt umysłowy, który jest niematerialny i nie ma wymiarów, porusza się w wymiarze czasu z jednostajną szybkością od kolebki do grobu, zupełnie tak jakbyśmy nieustannie schodzili w dół, rozpocząwszy nasze istnienie na wysokości pięćdziesięciu mil nad ziemią.
- Największa jednak trudność w tym - przerwał Psycholog - że mogąc się poruszać w każdym kierunku przestrzeni, nie jest pan w stanie poruszać się w czasie.
- To jest właśnie sedno mego wielkiego odkrycia. Nie ma pan jednak racji mówiąc, że nie możemy poruszać się w czasie. Jeżeli na przykład żywo przypominam sobie jakiś wypadek, to wracam myślą do chwili, w której się wydarzył; staję się wówczas nieobecny, robię na chwilę skok wstecz. Nie możemy, zapewne, zatrzymywać się w czasie na dłużej, podobnie jak człowiek dziki lub zwierzę nie może się utrzymać na wysokości sześciu stóp nad ziemią. Ale człowiek cywilizowany stoi pod tym względem wyżej od dzikiego. Wbrew sile ciążenia może wznieść się w górę balonem; dlaczegóż więc nie miałby mieć nadziei, że zdoła wreszcie zatrzymywać lub przyśpieszać swój bieg w czasie, lub nawet zawracać i puszczać się w inną drogę?
- O, co do tego... - zaczął Filby - to jest już...
- Dlaczego nie? - przerwał mu Podróżnik po Krainie Czasu.
- Sprzeciwia się to rozumowi - rzekł Filby...
- Jakiemu rozumowi? - zagadnął Podróżnik.
- Argumentami możesz pan dowieść nawet, że czarne jest białym i odwrotnie - rzekł Filby - lecz przekonać mnie pan nie zdołasz.
- Być może - rzekł Podróżnik. - Zaczynacie już jednak spostrzegać teraz cel moich dociekań w geometrii czterowymiarowej? Od dawna już świtał mi pomysł machiny...
- Do podróżowania w czasie?! - wykrzyknął Bardzo Młody Człowiek.
- Tak, do odbywania podróży w każdym kierunku czasu i przestrzeni, w jakim tylko jadący udać się zechce... Filby zaczął się śmiać.
- Robiłem już eksperymenty - rzekł Podróżnik.
- O, jakżeby się taka machina przydała historykowi! —zauważył Psycholog. - Niejeden mógłby cofnąć się daleko w przeszłość i sprawdzić powszechnie przyjętą historię bitwy pod Hastings!
- Czy myślisz, że zwróciłby kto na ciebie uwagę? - rzekł Lekarz. -Przodkowie nasi nie bardzo się rwali do anachronizmów.
- Można by się uczyć greki z ust samego Homera lub Platona - zauważył Bardzo Młody Człowiek.
- I bez wątpienia zatrzymano by cię przy pierwszym egzaminie, bo przecież uczeni niemieccy tak udoskonalili już grekę!
- W każdym razie na tej drodze jest przyszłość - powiedział Bardzo Młody Człowiek. - Dobra myśl! Można by oddać kapitały na procent i puścić się na złamanie karku!
- Na poszukiwanie społeczeństwa - zauważyłem - zbudowanego na zasadach komunistycznych.
- Co za szalone dziwactwa! - zaczął Psycholog.
- I mnie się tak zdawało. Toteż postanowiłem nikomu nic nie mówić, zanim...
- ...nie sprawdzę za pomocą doświadczenia... - podchwyciłem. - Więc istotnie zamierzasz próbować tego?
- Eksperyment! - krzyknął Filby, któremu zaczęło się już mącić w głowie.
- W każdym razie obejrzyjmy ten eksperyment - powiedział Psycholog -chociaż to i tak wszystko są bzdury,
Podróżnik po Krainie Czasu uśmiechnął się do nas. Z uśmiechem też włożył ręce do kieszeni spodni i wyszedł z wolna z pokoju. Słyszeliśmy, jak człapią jego pantofle w długim korytarzu, który prowadził do laboratorium.
Psycholog spojrzał na obecnych.
- Ciekaw jestem, co też zmajstrował?
- Jakąś kuglarską sztuczkę lub coś podobnego - rzekł lekarz, a Filby zaczął opowieść o magiku, którego widział w Bursiem, lecz nim skończył wstęp do opowieści. Podróżnik w Czasie wrócił i nic nie wyszło z anegdoty Filby'ego. Podróżnik w Czasie trzymał w ręku połyskujący przedmiot. Był to mechanizm metalowy niewiele większy od małego zegarka, a wykonany bardzo misternie, z kości słoniowej i jakiejś przezroczystej krystalicznej substancji. Zmuszony teraz będę opowiadać jasno i zwięźle o tym, co nastąpiło, zanim Podróżnik nie udzieli swych wyjaśnień, gdyż wszystko to było doprawdy niewiarygodne.
Podróżnik wziął jeden ze znajdujących się w pokoju ośmiokątnych stolików i umieścił go blisko ognia, oparłszy obie jego nogi na dywanie przed kominkiem. Na stoliku postawił mechanizm, przysunął krzesło i usiadł.
Na stole, oprócz machiny, stała tylko niewielka lampa z abażurem; jasne jej światło oświecało przyrząd. W pokoju paliło się jeszcze nadto około dwunastu świec, z tych dwie w brązowych lichtarzach na kominku, inne zaś w srebrnych kandelabrach, tak iż oświetlenie było rzęsiste.
Siedziałem w niskim fotelu, jak najbliżej ognia, i wysunąłem się teraz naprzód, aby znaleźć się pomiędzy kominkiem a Podróżnikiem w Czasie. Za nim siedział Filby patrząc mu przez ramię. Lekarz i Burmistrz z prowincji zajęli miejsca z prawej strony. Psycholog z lewej. Bardzo Młody Człowiek stał za Psychologiem. Wszyscy uważaliśmy bacznie. Wydawało się, że w tych warunkach niemożliwa jest jakakolwiek sztuczka, choćby najsubtelniej obmyślona i wykonana najzręczniej.
Podróżnik w Czasie popatrzył kolejno na nas i na mechanizm.
- No i cóż? - spytał Psycholog.
- Ten mały przyrząd - rzekł Podróżnik w Czasie opierając łokcie na stoliku i ujmując aparat w ręce ~ jest tylko modelem, pomysłem machiny do podróżowania w czasie. Widzicie, że wygląda dość dziwacznie. Ten drążek -wskazał palcem daną część - ma dziwnie migoczącą powierzchnię jak coś, co nie ma bytu realnego. Tu znowu jest biała niewielka dźwignia, tam druga...
Lekarz podniósł się z krzesła i spojrzał na przedmiot.
- Jak to ślicznie wykonane! - zawołał.
- Zabrało mi to dwa lata pracy - odparł Podróżnik w Czasie, a gdy wszyscy poszliśmy za przykładem Lekarza, mówił dalej: - Teraz chciałbym, abyście pojęli jasno, że gdy naciśniemy tę dźwignię, machina zostanie wprawiona w ruch postępujący w przyszłość. Druga dźwignia nadaje ruch w kierunku odwrotnym. Siodełko stanowi siedzenie podróżnika. Teraz nacisnę sprężynę i maszyna pójdzie naprzód; zniknie, przeniesie się w przyszłość i stanie się niewidzialna. Patrzcie uważnie na przyrząd. Patrzcie również na stolik; zapewniam was, że tu nie ma żadnych sztuczek. Nie mam ochoty pozbywać się tego modelu, a potem uchodzić za szarlatana.
Przez chwilę panowało milczenie. Zdawało się, że Psycholog chciał coś mi powiedzieć, lecz zmienił zamiar. Podróżnik w Czasie wyciągnął palec w kierunku dźwigni.
- Nie - rzekł. - Daj rękę - i zwracając się do Psychologa wziął jego rękę w swoją i kazał mu wystawić wskazujący palec. I tak oto Psycholog sam puścił machinę w nieskończoną podróż. Ujrzeliśmy wszyscy obrót dźwigni. Uczuliśmy powiew wiatru, a płomień lampy buchnął w górę. Na kominku zgasła świeca, a niewielka machina zaczęła nagle wirować, stała się niewyraźna, jak zjawa, jak wir połyskującego z lekka brązu i kości słoniowej, aż wreszcie przepadła - znikła! Na stole nie było nic prócz lampy.
Wszyscy oniemieli na chwilę. Filby pierwszy uznał się za zwyciężonego. Psycholog ochłonąwszy ze zdumienia spojrzał nagle pod stół. Wówczas Podróżnik w Czasie roześmiał się wesoło.
- No i cóż? - zapytał powtarzając słowa Psychologa. Następnie podniósł się, podszedł do pudełka z tytoniem na kominku i, odwrócony tyłem, zaczął nabijać fajkę.
Patrzyliśmy w osłupieniu jedni na drugich.
- Słuchaj - rzekł Lekarz - czy mówisz serio? Czy naprawdę sądzisz, że maszyna rozpoczęła już podróż w czasie?
- Z pewnością - odpowiedział Podróżnik, nachylając się, by zapalić fajkę. Następnie odwrócił się i spojrzał w twarz Psychologowi.
(Psycholog dla okazania, że się nie czuje wcale wytrącony z równowagi, szukał ratunku w cygarze i miał już je zapalić, ale zapomniał je przedtem obciąć).
- Co więcej, mam dużą machinę na ukończeniu tam - wskazał w stronę laboratorium. - Gdy ją złożę w całość, sądzę, że będę mógł już odbyć podróż sam we własnej osobie.
- Sądzisz pan, że machina powędrowała w przyszłość? - spytał Filby.
- W przyszłość lub w przeszłość - nie wiem na pewno, w jakim kierunku. Po chwili Psycholog wpadł na nowy pomysł.
- Musiała powędrować w przeszłość, jeżeli w ogóle dokądkolwiek poszła - rzekł.
- Dlaczego? - zagadnął Podróżnik w Czasie.
- Gdyż, przypuszczam, nie poruszyła się w przestrzeni, bo jeśli powędrowała w przyszło...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]