Zbigniew Herbert, Henryk Elzenberg: KORESPONDENCJA– „Kim stałbym się gdybym Cię nie spotkał – mój Mistrzu Henryku / Do którego po raz pierwszy zwracam się po imieniu”. Ta apostrofa rozpoczyna wiersz „Do Henryka Elzenberga w stulecie Jego urodzin”, otwierający tom „Rovigo”. Dalej zaś czytamy: „Żyliśmy w czasach które zaiste były opowieścią idioty / Pełną hałasu i zbrodni / Twoja surowa łagodność delikatna siła / Uczyły jak mam trwać w świecie niby myślący kamień / Cierpliwy obojętny i czuły zarazem”.
Henryk Elzenberg, przed wojną wykładowca uniwersytetu wileńskiego, po wojnie toruńskiego, zmarł w 1967 roku; wiersz powstał w dwadzieścia lat później. Niedługo przed śmiercią Profesor, przez cały okres powojenny znajdujący się na marginesie oficjalnego życia naukowego i kulturalnego, wydał w Znaku dwie ważne książki: „Kłopot z istnieniem”, wybór rozważań z dziennika, i tom szkiców „Próby kontaktu”. Od chwili ukazania się w roku 1963 „Kłopotu...” oddziaływanie Elzenberga, jednego z najoryginalniejszych polskich myślicieli, pozostającego poza dominującymi u nas filozoficznymi szkołami, zainspirowanego najpierw stoicyzmem, później zaś buddyzmem, obejmuje coraz szersze kręgi. Wcześniej był Mistrzem dla niewielu – wśród nich znalazł się u schyłku lat 40. Zbigniew Herbert, absolwent prawa i student filozofii na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu.
Pierwszy list, z lipca 1951, jest właśnie listem studenta do profesora z prośbą o przełożenie terminu egzaminu. W następnym, pisanym kilka miesięcy później, Herbert, który zdecydował się przenieść do Warszawy, dziękuje za „dotychczasowy Patronat Intelektualny”, prosząc równocześnie o „niewykreślanie z listy uczniów”. Patronat, przeradzający się coraz wyraźniej w partnerstwo, choć z zachowaniem relacji Mistrz – Uczeń, trwać będzie dalej. I wtedy, gdy Herbert zrezygnuje już z dalszych studiów, a po zamknięciu „Tygodnika Powszechnego” i „Przeglądu Powszechnego” oraz zerwaniu z pismami PAX-u zarabiać będzie jako „kalkulator-chronometrażysta w Spółdzielni Inwalidów »Wspólna Sprawa«”, jego Profesor zaś, odsunięty od nauczania, zajmie się pracami edytorskimi. I – w mniejszym już stopniu – po Październiku, gdy przed Herbertem otworzą się możliwości publikacji, a Elzenberg powróci na krótko na toruńską katedrę.
Ten dialog dotyczy spraw dla obu najważniejszych: najgłębszego sensu tworzenia i istoty procesu twórczego, roli filozofii dla pisarza i filozoficznych aspektów poezji. „Pewne głębiej sięgające pomysły, intuicje, apercepcje rzeczywistości mają szansę zjawić się (i skondensować) właśnie w słowie twórczo-poetyckim i w postaci poetyckiej koncepcji” – pisze Elzenberg. Herbert zaś tłumaczy, że w filozofii szuka „mocnych wzruszeń intelektualnych, bolesnego napięcia rzeczywistości i abstrakcji, jeszcze jednego rozdarcia, jeszcze jednej, głębszej niż osobista, przyczyny do smutku”.
Listy do Elzenberga to zapis poszukiwań i rozterek duchowych młodego adepta literatury. W kolejnym liście wyznaje: „Namawiano mnie na studiowanie tomizmu. Zacząłem chodzić na czytanie »Summy«. Rzeczywiście wiele rzeczy się układało i wyjaśniało. Poczułem się szczęśliwy i wolny. I to był pierwszy sygnał, że trzeba uciekać (...). Czułem przyjemność sądzenia i klasyfikacji. A przecież człowieka bardziej określają słowa zaczynające się na nie: niepokój, niepewność, niezgoda. I czy ma się prawo porzucać ten stan”. 16 grudnia 1951 prześle Profesorowi słynny potem wiersz „Do Marka Aurelego”. Cesarz-filozof, któremu Elzenberg poświęcił kiedyś rozprawę, stanie się znakiem porozumienia między Mistrzem a Uczniem; ale wiersz Herberta jest zarazem świadectwem przekroczenia postawy stoickiej, wezwaniem do współodczuwania: „Więc lepiej Marku spokój zdejm / I ponad ciemność podaj rękę...”
Nie będę odtwarzać kolejnych odsłon tej rozmowy ani tym bardziej streszczać poglądów Elzenberga i jego „strategii wychowawczej”; odsyłam do instruktywnego posłowia edytorki listów, Barbary Toruńczyk. Trzeba tylko wciąż pamiętać, że poszukiwania, które Herbert prowadzi pod okiem Mistrza, mają za tło najbardziej ponure lata powojenne, rzeczywistość groźną i groteskową zarazem, z którą obaj muszą się zmagać. Jednak z listów, jak zauważa autorka posłowia, „nie dobiega nas lament, utyskiwanie, drobiazgowa litania doznanych krzywd. Nikt też nie opowiada o swoim heroizmie, wyrzeczeniu, poniesionych ofiarach”. Korespondencja Herberta i Elzenberga jest dokumentem przełamywania narzuconych kulturze fałszywych dychotomii, ale i świadectwem prawdziwego męstwa.