[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Herman Melville

Oszust

Tytuł oryginału:
The Confidence–Man: His Masquerade

Przełożył
Adam Szostkiewicz

 

 

 

SPIS TREŚCI

ROZDZIAŁ I
Niemowa wchodzi na pokład parowca płynącego po Missisipi             

ROZDZIAŁ II
Który pokazuje, iż różni ludzie mają różne dusze             

ROZDZIAŁ III
W którym pojawiają się rozmaite postaci             

ROZDZIAŁ IV
W którym odnowiona zostaje stara znajomość             

ROZDZIAŁ V
Dla człowieka z krepą być wielkim mędrcem czy być wielkim prostakiem to jedno
i to samo             

ROZDZIAŁ VI
Na którego początku niektórzy pasażerowie okazują się głusi na głos miłosierdzia             

ROZDZIAŁ VII
Dżentelmen ze złotymi guzikami             

ROZDZIAŁ VIII
Miłosierna dama             

ROZDZIAŁ IX
Dwóch dżentelmenów ubija niewielki interes             

ROZDZIAŁ X
W kajucie             

ROZDZIAŁ XI
Tylko strona lub dwie             

ROZDZIAŁ XII
Opowieść o nieszczęsnym człowieku, z której można wywnioskować, czy słusznie
nadano mu takie miano             

ROZDZIAŁ XIII
Człowiek w podróżnej czapce przejawia sporą dozę człowieczeństwa, czyniąc to w sposób, który uważa za jak najbardziej logiczny u optymistów             

ROZDZIAŁ XIV
Wart rozważenia przez tych, dla których może się okazać wartym rozważenia             

ROZDZIAŁ XV
Starego kutwę udaje się w końcu — po stosownym rzeczy przedstawieniu — nakłonić,
żeby odważył się wyłożyć pieniądze             

ROZDZIAŁ XVI
Pewnego chorego człowieka udaje się — po niejakiej zwłoce — nakłonić, by został pacjentem             

ROZDZIAŁ XVII
Na końcu którego zielarz okazuje się zdolnym do przebaczania krzywd             

ROZDZIAŁ XVIII
Dochodzenie w sprawie prawdziwego charakteru zielarza             

ROZDZIAŁ XIX
Najemnik             

ROZDZIAŁ XX
Ponownie zjawia się ktoś, kogo można było zapamiętać             

ROZDZIAŁ XXI
Ciężki przypadek             

ROZDZIAŁ XXII
W duchu uprzejmych dysput tuskulańskich             

ROZDZIAŁ XXIII
W którym okazuje się, jak potężny wpływ ma na Missouryjczyka sceneria naturalna,
bo oto na widok okolic Cairo doznaje on nawrotu zimnicy             

ROZDZIAŁ XXIV
Filantrop podejmuje się nawrócić mizantropa, lecz udaje mu się tylko zbić jego
argumenty             

ROZDZIAŁ XXV
Kosmopolita zawiera znajomość             

ROZDZIAŁ XXVI
Zawierający metafizykę nienawiści do Indian, wyłożoną zgodnie z poglądami kogoś
wyraźnie mniej przychylnie niż Rousseau usposobionego do dzikich             

ROZDZIAŁ XXVII
Kilka słów o człowieku wątpliwej obyczajności, zasługującym chyba wszelako na szacunek owego wybitnego angielskiego moralisty, który powiedział, że podoba mu się człowiek zdolny do nienawiści             

ROZDZIAŁ XXVIII
Kwestie sporne związane z nieboszczykiem Johnem Moredockiem             

ROZDZIAŁ XXIX
Wesoła kompania             

ROZDZIAŁ XXX
Który zawiera poetycką pochwałę prasy, w dalszym zaś ciągu zawiera rozmowę, jaka wywiązała się z jej powodu             

ROZDZIAŁ XXXI
Metamorfoza zadziwiająca bardziej niż wszelkie metamorfozy Owidiusza             

ROZDZIAŁ XXXII
Z którego wynika, że czasy czarów i czarodziejów jeszcze nie minęły             

ROZDZIAŁ XXXIII
Który wart jest tyle, ile tylko wart się może okazać             

ROZDZIAŁ XXXIV
W którym kosmopolita przedstawia historię dżentelmena–szaleńca             

ROZDZIAŁ XXXV
W którym kosmopolita daje uderzający dowód szczerości swej natury             

ROZDZIAŁ XXXVI
W którym kosmopolita zostaje zagadnięty przez mistyka, po czym wywiązuje się taka
mniej więcej rozmowa, jakiej można się było spodziewać             

ROZDZIAŁ XXXVII
Mistrz‑mistyk przedstawia ucznia‑praktykanta             

ROZDZIAŁ XXXVIII
Uczeń prostuje się i zgadza wystąpić w roli interlokutora             

ROZDZIAŁ XXXIX
Domniemani przyjaciele             

ROZDZIAŁ XL
Którego treść stanowi historia Chińskiego Astra opowiedziana przez kogoś, komu jej
morał — lecz nie styl — przypadł do gustu             

ROZDZIAŁ XLI
Zakończony odrzuceniem hipotezy             

ROZDZIAŁ XLII
Zaraz po ostatniej scenie kosmopolita wchodzi do zakładu balwierza, z błogosławieństwem na ustach             

ROZDZIAŁ XLIII
Bardzo uroczy             

ROZDZIAŁ XLIV
W którym dwa ostatnie słowa poprzedniego rozdziału stanowią przedmiot rozważań,
jakie z pewnością zaciekawią w mniejszym lub większym stopniu tych czytelników,
co poświęcą im uwagę             

ROZDZIAŁ XLV
Kosmopolicie przybywa odwagi             

OD TŁUMACZA             

ROZDZIAŁ I
Niemowa wchodzi na pokład parowca płynącego po Missisipi

O wschodzie słońca któregoś pierwszego kwietnia pojawił się na nadbrzeżu St. Louis, równie niespodzianie jak Manco Capac nad jeziorem Titicaca, pewien człowiek w odzieniu kremowej barwy.

Policzki miał blade, podbródek porośnięty meszkiem, włosy jasne, czapkę z białego futra o długim, kręconym włosie. Nie miał ze sobą ni kuferka, ni walizy, ni sakwojaża, ani tobołka. Nie podążał za nim żaden tragarz. Nie towarzyszyli mu przyjaciele. Wzruszenia ramion, chichoty, szepty, osłupienie tłumu wskazywały jasno, że był on, w najgłębszym tego słowa znaczeniu, człowiekiem obcym.

Wstąpił też zaraz na pokład cieszącego się powodzeniem parowca Fidèle, który udawał się w rejs do Nowego Orleanu. Popatrywano nań, choć bez pozdrowień, on zaś z miną nie dopraszającą się względów ni ich unikającą, krocząc równo ścieżką obowiązku, co wiodła go przez pustkowia i miasta, szedł bez wahania po dolnym pokładzie, aż natknął się na afisz nie opodal biura kapitana. Afisz ów obiecywał nagrodę za pojmanie tajemniczego oszusta, świeżo ponoć przybyłego ze Wschodu, w swej profesji nieomal geniusza, jak na to wyglądało, lubo skąd się owa genialność brała, afisz nie wyjaśniał, dostarczając tylko szczegółowego opisu owego oryginała.

Wokół niego skupił się tłum ludzi, jakby to był afisz teatralny, wśród nich podejrzani kawalerowie z wzrokiem najwyraźniej utkwionym w wielkich literach lub gorączkowo liter tych poszukującym zza odgradzających ich od afisza okryć. Wszelako co się tyczy ich palców, owiane były legendą, choć gdy nadarzyła się sposobność, jeden z owych panów pokazał kawałeczek ręki, nabywając od innego jegomościa, oficjalnie wędrownego handlarza pasami na pieniądze, jego popularny środek zabezpieczenia gotówki, gdy tymczasem inny domokrążca, kuty na cztery nogi oszust, zachwalał głośno w gęstej ciżbie żywoty Measana — bandyty z Ohio, Murrela — pirata z Missisipi, i braci Harpe — zbirów z okolic Green River w Kentucky, kreatur raz na zawsze wraz z podobnymi sobie ongiś wytępionych, po których — jak po tropionych w tych samych okolicach stadach wilków — prawie nie było komu przejąć sukcesji, co mogłoby się zdawać powodem do niczym nie zmąconej radości, i takowym się też wydaje wszystkim prócz tych, którzy uważają, że na nowych terenach, gdzie wybito do nogi wilki, namnoży się lisów.

Przystanąwszy w owym miejscu, ów nieznajomy przybysz, któremu udało się utorować sobie drogę aż pod sam afisz, wydobył niewielką tabliczkę i skreślił na niej kilka wyrazów, by potem wyciągnąć ją przed siebie na wysokość afisza w ten sposób, że każdy, kto czytał ogłoszenie, mógł także przeczytać słowa na tabliczce. Brzmiały one:

MIŁOŚĆ NIE PAMIĘTA ZŁEGO

Jeśli dla zajęcia miejsca pod afiszem nie do uniknięcia była odrobina wytrwałości, by nie rzec — uporu, w swej bierności wszakże łagodnego, przecież nie z najwyższym zachwytem odniósł się tłum do owego jawnego natręta; przyjrzawszy mu się uważniej i nie dostrzegłszy u niego żadnych oznak władzy, a raczej coś całkiem przeciwnego — miał wygląd szczególnie niewinny, wręcz niestosowny dla miejsca i czasu, skłoniono się ku temu, by pomyśleć to samo o tym, co napisał, krótko: wziąwszy go za jakiegoś dziwacznego prostaczka, całkiem nieszkodliwego, jeżeli się do niczego nie wtrąca, lecz nie całkiem sympatycznego w roli intruza — bez większych skrupułów zepchnięto go na bok, ktoś natomiast mniej uprzejmy od innych, mający więcej z żartownisia, niedostrzegalnym a zręcznym ruchem spłaszczył mu na głowie jego futrzaną czapkę. Nie poprawiając jej, nieznajomy odwrócił się spokojnie i znów napisawszy coś na tabliczce, wyciągnął ją ponownie przed siebie:

MIŁOŚĆ CIERPLIWA JEST, ŁASKAWA JEST

Rozsierdzony jego, jak się wydawało, uporem tłum powtórnie zepchnął go na bok nie bez wyzwisk i kuksańców, przyjętych bez gniewu. Atoli, jak gdyby w końcu śmiertelnie utrudzony mozolnymi próbami narzucenia swej obecności zapalczywym charakterom, nieznajomy jął z wolna zbierać się do odejścia, przedtem jednak zmieniwszy napis na następujący:

MIŁOŚĆ WSZYSTKO ZNOSI

Trzymając tabliczkę jak tarczę przed sobą, obrzucany spojrzeniami i drwinami, krążył wolno po statku, a potem wykonawszy zwrot zmienił napis na:

MIŁOŚĆ WSZYSTKIEMU WIERZY

a następnie:

MIŁOŚĆ NIGDY NIE USTAJE

Wyraz „miłość” pozostawał od początku nie starty, podobnie jak wyryte po lewej stronie cyfry daty, skądinąd dla wygody nie wypełnione.

Dla niektórych obserwatorów niesamowitość, jeśli nie obłąkanie, nieznajomego potęgował fakt jego niemoty, a może także i odmienność jego postępowania od — mieszczących się zupełnie w zwyczajnym i zrozumiałym porządku rzeczy — czynności okrętowego golibrody, którego kwaterę pod palarnią, a naprzeciwko baru, dzieliło dwoje drzwi od biura kapitana. Jak gdyby długi, szeroki, kryty pokład, zabudowany po obu stronach pomieszczeniami o wyglądzie sklepów, był jakimś bazarem czy podcieniami w Konstantynopolu, gdzie wykonuje się więcej niż jeden zawód, ów rzeczny golibroda w fartuchu i kapciach, choć na razie w nie najlepszym humorze, bo być może dopiero co wstał był z łóżka, otworzył podwoje swego zakładu i jął przed nim robić porządki. Z pośpiechem człowieka interesu, spuściwszy z trzaskiem okiennice i wystawiwszy pochylony na kształt palmy swój ozdobny słupek w żelaznej oprawie, nie zważając zbytnio na łokcie i stopy tłumu, zakończył czynności, każąc ludziom stać spokojnie w większym oddaleniu, a sam wskoczywszy na zydel, zawiesił nad drzwiami, na specjalnym gwoździu, jaskrawo iluminowany znak z tektury, umiejętnie przez siebie wykonany, na którym złociła się podobizna brzytwy rozwartej do golenia, jak również, dla dobra ogółu, widniały słowa nierzadko oglądane na lądzie, a zdobiące nie tylko zakłady fryzjerskie:

KREDYTU NIE UDZIELA SIĘ

Napis ów, choć właściwie nie mniej natrętny niż całkiem odmienne napisy nieznajomego, nie wywoływał, jak się zdaje, stosownych drwin czy zaskoczenia, tym bardziej zaś oburzenia, nie mówiąc już o tym, że sądząc z pozorów, nie zjednywał jego autorowi miana prostaczka.

Tymczasem człowiek z tabliczką nieprzerwanie krążył powoli po statku, przy czym nie obeszło się bez zamiany niektórych spojrzeń na drwiny, niektórych drwin na szturchnięcia, niektórych zaś szturchnięć na uderzenia pięścią. Nagle, a właśnie się wtedy odwracał, zawołało nań z tyłu dwóch tragarzy niosących wielki kufer. Kiedy jednak wezwanie, choć głośne, nie odniosło skutku, przypadkowo, a może wręcz przeciwnie, zrzucili swoje brzemię na niego, omal go nie przewracając, on zaś szybkim ruchem ciała, niesamowitym bełkotem i gwałtowną gestykulacją palców niechcący zdradził, że nie tylko jest niemy, lecz także głuchy.

Potem zaś, jakby jednak trochę poruszony dotychczasowym traktowaniem, ruszył naprzód i usadowił się w ustronnym miejscu forkasztelu, u stóp trapu wiodącego na górny pokład, po którym schodzili i wchodzili członkowie załogi, co jakiś czas kończący pełnienie obowiązków.

To, że nieznajomy podróżny zajął owo skromne miejsce, wskazywało jasno, iż choć zdawał się prostakiem, miał pewną świadomość, gdzie się znajduje, mimo że podróżować na pokładzie mógł częściowo dla wygody. Podobnie z tego, że był bez bagaży, mogło wynikać, iż celem jego podróży jest któraś z owych małych przystani, położonych o kilka godzin rejsu od St. Louis. Wszelako, choć nie miał przed sobą długiej drogi, zdawał się przecież przybywać z bardzo daleka.

Mimo że jego kremowe odzienie nie było brudne ni w nieładzie, wyglądało jednak na wymięte, prawie wyświechtane, jakby podróżując dniem i nocą z dalekiej krainy za preriami nieznajomy od dawna nie cieszył się odpoczynkiem w łożu. Minę miał zarazem łagodną i znużoną, od chwili zaś gdy usiadł, jego twarz coraz bardziej jęła przybierać wyraz roztargniony i senny. Stopniowo zapadał w drzemkę; zwiesił jasnowłosą głowę, łagodny jak baranek rozluźnił członki i wpół oparłszy się o podnóże trapu, legł nieruchomo podobny do śnieżnego puchu marcowego, co spadłszy po cichutku nocą, zadziwia łagodną bielą ogorzałego gospodarza spozierającego o świtaniu z progu domostwa.

ROZDZIAŁ II
Który pokazuje, iż różni ludzie mają różne dusze

— Co za dziwak!

— Biedaczyna!

— Kto to może być?

— Kaspar Hauser.

— Coś takiego!

— Niepospolita twarz.

— Nawiedzony z Utah.

— Szarlatan!

— Wcielenie niewinności.

— Coś znaczy.

— Wywoływacz duchów.

— Kretyn.

— Żal patrzeć.

— Próbuje wzbudzić ciekawość.

— Strzeżcie się go.

— Ani chybi złodziej.

— Endymion za białego dnia.

— Zbiegły więzień, śmiertelnie zmęczony pościgiem.

— Jakub śpiący w Luz.

Takie to epitety, wzajem sobie przeczące, wygłaszało lub wypowiadało w myśli mieszane towarzystwo, zebrane na pobliskim balkonie umieszczonym w poprzek przedniego końca górnego pokładu, które nie było świadkiem wcześniejszych wydarzeń.

Tymczasem, podobny do zaklętego człowieka w grobie, beztrosko nieświadom całej paplaniny, cyzelowanej bądź roztrajkotanej, głuchoniemy spał nadal spokojnie, statek zaś odbijał już od brzegu.

Wielki kanał żeglugowy Ving King Czing w Królestwie Kwiatów przypomina częściowo Missisipi, tam gdzie rozlana szeroko rzeka płynie pomiędzy niskimi, porośniętymi gąszczem winorośli brzegami, płaskimi jak flisackie ścieżki, unosząc wielkie, wywrotne parowce, udekorowane i wylakierowane wewnątrz niczym cesarskie dżonki.

Ze swym wielkim białym kadłubem o dwóch rzędach małych okien podobnych do otworów strzelniczych, przebitych wysoko nad linią zanurzenia, Fidèle...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • audipoznan.keep.pl