[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->SusanHillZagubieniw mrokuduszPrzekład MACIEJ NOWAK-KREYERAMBERRedakcja stylistyczna Anna TłuchowskaKorektaBarbara CywińskaElżbieta SteglińskaIlustracja na okładce© Jeffrey Zaruba/Photonica/Getty Images/Flash Press MediaOpracowanie graficzne okładki Wydawnictwo AmberSkład Wydawnictwo AmberDrukOpolgraf SA, OpoleTytuł oryginału The Risk of DarknessCopyright © Susan Hill 2006. All rights reserved.For the Polish editionCopyright © 2005 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.ISBN 978-83-241-2795-5Warszawa 2007. Wydanie IWydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 00-060 Warszawa, ul. Królewska 27 tel. 620 40 13,620 8162www.wydawnictwoamber.plTym, których nigdy nie zapomnimy1W sali nie słychać było nawet brzęczenia muchy - a powinno. Bo to właśnie taka sala. Szare lino-leum. Chropowateściany.Krzesła i stoły na metalowych nogach. W takich miejscach zawsze jestmucha, która brzęczy i lata w górę i w dół okiennej szyby. W górę i w dół. W górę i w dół. W górę.Ścianęna drugim krańcu pomieszczenia zawieszono białymi i korkowymi tablicami. Na nich zaśprzyczepiono nazwiska, daty, miejsca. A niżej:Świadkowie(obok puste miejsce).Podejrzani (puste miejsce).Badania kryminalistyczne (puste miejsce).I tak przy każdej sprawie.W sali konferencyjnej komendy policji North Riding siedziało pięć osób. Wszyscy od ponad go-dziny wpatrywali się w te tablice. Starszy detektyw inspektor Simon Serrailler czuł się, jakby półży-cia strawił na oglądaniu jednej fotografii. Pogodna dziecinna buzia. Odstające uszy. Szkolny krawat.Świeżoprzystrzyżone włosy. Ciekawość w oczach. Czujny wyraz twarzy.David Angus. Osiem miesięcy mijało od poranka, kiedy chłopiec o godzinie ósmej trzydzieścizniknął sprzed wejścia do swojego domu.David Angus.Simon chciał,żebybyła tu jakaś mucha iżebyto ona go hipnotyzowała, a nie twarz małegochłopca.Nadinspektor Jim Chapman zadzwonił do niego kilka dni temu, w samymśrodkupięknego nie-dzielnego popołudnia. Simon siedział naławcerezerwowych. Czekał na swoje wejście do gry w meczu krykieta między policją z Lafferton a szpita-lem w Bevham. Na razie było dwieście dwadzieścia osiem do pięciu, lekarze grali jakoś bez przeko-nania. Serrailler pomyślał,żejego drużyna może zwyciężyć, zanim on sam zdąży włączyć się do ak-cji. Właściwie nawet nie wiedział, czy tego chce. Lubił gry zespołowe, aleśrednioradził sobie z kry-kietem. W takie popołudnie, w tak miłym miejscu czułby się dobrze, niezależnie od tego, czy był przypiłce.Jerzyki szybowały i poćwierkiwały gdzieś wysoko nad pawilonem, nieopodalścianprzemykałyjaskółki. Przez ostatnich kilka tygodni bezżadnegokonkretnego powodu Simon chodził przygnębionyi zniecierpliwiony. Teraz humor mu się poprawił dzięki grze, która sprawiała mu przyjemność, oraz namyśl o planowanym spotkaniu przy herbacie w miłym towarzystwie. Wieczorem wybierał się na kola-cję z siostrą i jej rodziną. Przypomniał sobie to, co w zeszłym tygodniu znienacka powiedział mu sio-strzeniec Sam, gdy razem poszli na pływalnię. Zatrzymał się w połowie basenu i wyskoczył z wody,krzycząc: „Dzisiaj jest fajny dzień”.Simon uśmiechnął się do siebie. Tak niewiele trzeba do szczęścia.- Cojeeeeeeeees?Okrzyk ucichł. Odbijający był już bezpieczny i ruszał po swoją setkę.- Hej, wujku Simonie!- Cześć, Sam!Siostrzeniec podbiegł kuławce.Trzymał komórkę, którą Serrailler dał mu do popilnowania, nawypadek gdyby włączył się do gry.- Jest do ciebie telefon. Nadinspektor Chapman z wydziału kryminalnego North Riding. - Samaż pobladł z wrażenia. - No bo pomyślałem,żepowinienem zapytać, kto to...- Wszystko w porządku. Dobra robota, Sam. Wstał i odszedł na bok.- Serrailler, słucham.- Tu Jim Chapman. Macie nowego pracownika, co?- To mój siostrzeniec. Gramy w krykieta, siedzę naławcerezerwowych i czekam na swoją ko-lej.- Fajny chłopak. Przepraszam,żezawracam ci głowę w niedzielne popołudnie. Jest jakaś szan-sa,żebyśtu przyjechał za kilka dni?- Zaginął dzieciak?- Minęły już trzy tygodnie i aniśladu.- Mogę przyjechać jutro wieczorem i być we wtorek iśrodę,jeśli będziecie mnie tak długo po-trzebować,tylkozałatwiętuwszystkiesprawy.- Już ci załatwiłem. Twój szef dużo o tobie myśli. Od strony widzów dobiegły go wiwaty ioklaski.- Jim, odszedł zawodnik. Muszę biec.Sam już czekał. Warował jak mały piesek, z ręką wyciągniętą po komórkę.- Co mam zrobić, jak zadzwoni, kiedy będziesz grać?- Zapytaj o nazwisko i numer telefonu i powiedz,żeoddzwonię.- Dobrze, wujku.Simon pochylił się i poprawił sprzączkę na ochraniaczu. Chciał w ten sposób ukryć uśmiech.Kiedy jednak szedł na boisko, zmartwienie osnuło go już cieniutką mgłą, odcinając jasność dnia,psując przyjemność. Sprawa uprowadzenia tamtego chłopca wciąż w nim tkwiła, była skazą w zaka-markach umysłu. I nie chodziło tylko o fakt,żewciąż pozostawała nierozwiązana, lecz o to,żepory-wacz mógł uderzyć ponownie. Nikt nie lubi zostawiać niezakończonych spraw, zwłaszcza takich.Telefon od Jima Chapmana skierował myśli Simona z powrotem ku Angusowi, policji, pracy... I tego,jak czuł się w pracy przez ostatnich kilka tygodni. I dlaczego.Musiał zmierzyć się z kardiologiem wybijającym trudną, podkręconą piłkę, więc na chwilę skupiłsię na czymś innym. Przejął pierwszą piłkę i pobiegł.Rżenie kucyka na padoku wyrwało Cat Deerbon z dwugodzinnego snu. Leżała zesztywniała iobolała, przez chwilę zastanawiając się, gdzie jest. Wezwano ją dziś do starszego pacjenta, który spadłze schodów i złamał miednicę. Wracając do domu, trzaśnięciem drzwi obudziła najmłodsze dziecko.Felix był głodny, zdenerwowany, chciało mu się pić i koniec końców, nie wiedzieć kiedy, zasnęłaprzy jegołóżeczku.Teraz wyprostowała się z trudem, ciepłe ciałkośpiącegosyna nawet nie drgnęło. Przez szczelinęmiędzy zasłonami przenikały promienie słońca, oświetlając jej twarz.Było dopiero dziesięć po szóstej.Szary kucyk pasł się obok płotu. Ale zarżał, gdy zobaczył idącą w jego stronę Cat z marchewką wręku.Jak mogłabym to wszystko porzucić, pomyślała. Kucyk trącał ją pyskiem. Jak mogłabym znieśćrozstanie z domem na wsi, miejscowością?W powietrzu unosił się słodkawy zapach, w zagłębieniach gruntu zebrała się mgła. Dzięcioł za-stukał i zanurkował ku jednemu z dębów rosnących z drugiej strony.Jej mąż Chris znów był rozdrażniony,źlesię czuł, pracując jako lekarz ogólny, wściekały go ob-ciążenia związane z papierkową robotą, która odciągała go od pacjentów, irytowały całe stosy nowychcelów, kontroli i obliczeń. W ciągu ostatniego miesiąca kilkakrotnie mówił o wyjeździe do Australiina pięć lat - co, jak sądziła Cat, równie dobrze mogło oznaczać wyjazd na zawsze. Wiedziała,żewy-myślił te pięć lat na jej użytek, na odczepnego. Była tam już kiedyś, w odwiedzinach u brata, Iva, jed-nego z trojaczków. Nie cierpiała Australii - zdaniem Chrisa jako jedyna.Wytarła o szlafrok dłoń pobrudzonąślinąkucyka. Zadowolone zwierzę spokojnie podreptało pa-dokiem.Mieszkali niedaleko Lafferton i przychodni. Blisko rodziców i Simona, i katedry. A to wszystkowiele dla niej znaczyło. Jednocześnie dom stał wśrodkuwsi, po drugiej stronie szosy znajdowało sięprawdziwe gospodarstwo, gdzie dzieci mogły oglądać jagnięta, cielaki i pomagały karmić kurczęta.Uwielbiały swoje szkoły, w pobliżu mieszkali ich koledzy. Nie, pomyślała, czując, jak słońce grzejejej plecy. Nie.Z domu dobiegł ją wrzask Feliksa. Teraz mógł się nim zająć Sam. Właśnie on, jego brat i praw-dziwy fan - a nie Hannah, która wolała kucyka i była zazdrosna o niespełna rocznego niemowlaka.Cat poszła wzdłuż padoku, wiedziała,żepóźniej poczuje się zmęczona, ale nieżałowałazarwanejnocy - odwiedziny u pacjentów, wtedy gdy najbardziej jej potrzebowali, zwłaszcza starzy i wystrasze-ni, zawsze były dla niej najwartościowszym elementem jej pracy lekarza. Gdy zawrze w końcu nowykontrakt, nie ma zamiaru przekazywać tej nocnej pracy swojemu zastępcy. Chris jednak nie zgadzałsię z nią. Już wiele razy starli się z tego powodu i teraz po prostu omijali sporny temat.Jedna ze starych jabłoni okryła się białym kwieciem, przykrywało jej sękate konary niczym we-lon panny młodej. Cat poczuła przyjemny zapach.Nie, pomyślała jeszcze raz.Przez ostatnich kilka lat przeżyła zbyt wiele złych dni, zbyt wiele strachu i napięcia; ale teraz, je- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl audipoznan.keep.pl
//-->SusanHillZagubieniw mrokuduszPrzekład MACIEJ NOWAK-KREYERAMBERRedakcja stylistyczna Anna TłuchowskaKorektaBarbara CywińskaElżbieta SteglińskaIlustracja na okładce© Jeffrey Zaruba/Photonica/Getty Images/Flash Press MediaOpracowanie graficzne okładki Wydawnictwo AmberSkład Wydawnictwo AmberDrukOpolgraf SA, OpoleTytuł oryginału The Risk of DarknessCopyright © Susan Hill 2006. All rights reserved.For the Polish editionCopyright © 2005 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.ISBN 978-83-241-2795-5Warszawa 2007. Wydanie IWydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 00-060 Warszawa, ul. Królewska 27 tel. 620 40 13,620 8162www.wydawnictwoamber.plTym, których nigdy nie zapomnimy1W sali nie słychać było nawet brzęczenia muchy - a powinno. Bo to właśnie taka sala. Szare lino-leum. Chropowateściany.Krzesła i stoły na metalowych nogach. W takich miejscach zawsze jestmucha, która brzęczy i lata w górę i w dół okiennej szyby. W górę i w dół. W górę i w dół. W górę.Ścianęna drugim krańcu pomieszczenia zawieszono białymi i korkowymi tablicami. Na nich zaśprzyczepiono nazwiska, daty, miejsca. A niżej:Świadkowie(obok puste miejsce).Podejrzani (puste miejsce).Badania kryminalistyczne (puste miejsce).I tak przy każdej sprawie.W sali konferencyjnej komendy policji North Riding siedziało pięć osób. Wszyscy od ponad go-dziny wpatrywali się w te tablice. Starszy detektyw inspektor Simon Serrailler czuł się, jakby półży-cia strawił na oglądaniu jednej fotografii. Pogodna dziecinna buzia. Odstające uszy. Szkolny krawat.Świeżoprzystrzyżone włosy. Ciekawość w oczach. Czujny wyraz twarzy.David Angus. Osiem miesięcy mijało od poranka, kiedy chłopiec o godzinie ósmej trzydzieścizniknął sprzed wejścia do swojego domu.David Angus.Simon chciał,żebybyła tu jakaś mucha iżebyto ona go hipnotyzowała, a nie twarz małegochłopca.Nadinspektor Jim Chapman zadzwonił do niego kilka dni temu, w samymśrodkupięknego nie-dzielnego popołudnia. Simon siedział naławcerezerwowych. Czekał na swoje wejście do gry w meczu krykieta między policją z Lafferton a szpita-lem w Bevham. Na razie było dwieście dwadzieścia osiem do pięciu, lekarze grali jakoś bez przeko-nania. Serrailler pomyślał,żejego drużyna może zwyciężyć, zanim on sam zdąży włączyć się do ak-cji. Właściwie nawet nie wiedział, czy tego chce. Lubił gry zespołowe, aleśrednioradził sobie z kry-kietem. W takie popołudnie, w tak miłym miejscu czułby się dobrze, niezależnie od tego, czy był przypiłce.Jerzyki szybowały i poćwierkiwały gdzieś wysoko nad pawilonem, nieopodalścianprzemykałyjaskółki. Przez ostatnich kilka tygodni bezżadnegokonkretnego powodu Simon chodził przygnębionyi zniecierpliwiony. Teraz humor mu się poprawił dzięki grze, która sprawiała mu przyjemność, oraz namyśl o planowanym spotkaniu przy herbacie w miłym towarzystwie. Wieczorem wybierał się na kola-cję z siostrą i jej rodziną. Przypomniał sobie to, co w zeszłym tygodniu znienacka powiedział mu sio-strzeniec Sam, gdy razem poszli na pływalnię. Zatrzymał się w połowie basenu i wyskoczył z wody,krzycząc: „Dzisiaj jest fajny dzień”.Simon uśmiechnął się do siebie. Tak niewiele trzeba do szczęścia.- Cojeeeeeeeees?Okrzyk ucichł. Odbijający był już bezpieczny i ruszał po swoją setkę.- Hej, wujku Simonie!- Cześć, Sam!Siostrzeniec podbiegł kuławce.Trzymał komórkę, którą Serrailler dał mu do popilnowania, nawypadek gdyby włączył się do gry.- Jest do ciebie telefon. Nadinspektor Chapman z wydziału kryminalnego North Riding. - Samaż pobladł z wrażenia. - No bo pomyślałem,żepowinienem zapytać, kto to...- Wszystko w porządku. Dobra robota, Sam. Wstał i odszedł na bok.- Serrailler, słucham.- Tu Jim Chapman. Macie nowego pracownika, co?- To mój siostrzeniec. Gramy w krykieta, siedzę naławcerezerwowych i czekam na swoją ko-lej.- Fajny chłopak. Przepraszam,żezawracam ci głowę w niedzielne popołudnie. Jest jakaś szan-sa,żebyśtu przyjechał za kilka dni?- Zaginął dzieciak?- Minęły już trzy tygodnie i aniśladu.- Mogę przyjechać jutro wieczorem i być we wtorek iśrodę,jeśli będziecie mnie tak długo po-trzebować,tylkozałatwiętuwszystkiesprawy.- Już ci załatwiłem. Twój szef dużo o tobie myśli. Od strony widzów dobiegły go wiwaty ioklaski.- Jim, odszedł zawodnik. Muszę biec.Sam już czekał. Warował jak mały piesek, z ręką wyciągniętą po komórkę.- Co mam zrobić, jak zadzwoni, kiedy będziesz grać?- Zapytaj o nazwisko i numer telefonu i powiedz,żeoddzwonię.- Dobrze, wujku.Simon pochylił się i poprawił sprzączkę na ochraniaczu. Chciał w ten sposób ukryć uśmiech.Kiedy jednak szedł na boisko, zmartwienie osnuło go już cieniutką mgłą, odcinając jasność dnia,psując przyjemność. Sprawa uprowadzenia tamtego chłopca wciąż w nim tkwiła, była skazą w zaka-markach umysłu. I nie chodziło tylko o fakt,żewciąż pozostawała nierozwiązana, lecz o to,żepory-wacz mógł uderzyć ponownie. Nikt nie lubi zostawiać niezakończonych spraw, zwłaszcza takich.Telefon od Jima Chapmana skierował myśli Simona z powrotem ku Angusowi, policji, pracy... I tego,jak czuł się w pracy przez ostatnich kilka tygodni. I dlaczego.Musiał zmierzyć się z kardiologiem wybijającym trudną, podkręconą piłkę, więc na chwilę skupiłsię na czymś innym. Przejął pierwszą piłkę i pobiegł.Rżenie kucyka na padoku wyrwało Cat Deerbon z dwugodzinnego snu. Leżała zesztywniała iobolała, przez chwilę zastanawiając się, gdzie jest. Wezwano ją dziś do starszego pacjenta, który spadłze schodów i złamał miednicę. Wracając do domu, trzaśnięciem drzwi obudziła najmłodsze dziecko.Felix był głodny, zdenerwowany, chciało mu się pić i koniec końców, nie wiedzieć kiedy, zasnęłaprzy jegołóżeczku.Teraz wyprostowała się z trudem, ciepłe ciałkośpiącegosyna nawet nie drgnęło. Przez szczelinęmiędzy zasłonami przenikały promienie słońca, oświetlając jej twarz.Było dopiero dziesięć po szóstej.Szary kucyk pasł się obok płotu. Ale zarżał, gdy zobaczył idącą w jego stronę Cat z marchewką wręku.Jak mogłabym to wszystko porzucić, pomyślała. Kucyk trącał ją pyskiem. Jak mogłabym znieśćrozstanie z domem na wsi, miejscowością?W powietrzu unosił się słodkawy zapach, w zagłębieniach gruntu zebrała się mgła. Dzięcioł za-stukał i zanurkował ku jednemu z dębów rosnących z drugiej strony.Jej mąż Chris znów był rozdrażniony,źlesię czuł, pracując jako lekarz ogólny, wściekały go ob-ciążenia związane z papierkową robotą, która odciągała go od pacjentów, irytowały całe stosy nowychcelów, kontroli i obliczeń. W ciągu ostatniego miesiąca kilkakrotnie mówił o wyjeździe do Australiina pięć lat - co, jak sądziła Cat, równie dobrze mogło oznaczać wyjazd na zawsze. Wiedziała,żewy-myślił te pięć lat na jej użytek, na odczepnego. Była tam już kiedyś, w odwiedzinach u brata, Iva, jed-nego z trojaczków. Nie cierpiała Australii - zdaniem Chrisa jako jedyna.Wytarła o szlafrok dłoń pobrudzonąślinąkucyka. Zadowolone zwierzę spokojnie podreptało pa-dokiem.Mieszkali niedaleko Lafferton i przychodni. Blisko rodziców i Simona, i katedry. A to wszystkowiele dla niej znaczyło. Jednocześnie dom stał wśrodkuwsi, po drugiej stronie szosy znajdowało sięprawdziwe gospodarstwo, gdzie dzieci mogły oglądać jagnięta, cielaki i pomagały karmić kurczęta.Uwielbiały swoje szkoły, w pobliżu mieszkali ich koledzy. Nie, pomyślała, czując, jak słońce grzejejej plecy. Nie.Z domu dobiegł ją wrzask Feliksa. Teraz mógł się nim zająć Sam. Właśnie on, jego brat i praw-dziwy fan - a nie Hannah, która wolała kucyka i była zazdrosna o niespełna rocznego niemowlaka.Cat poszła wzdłuż padoku, wiedziała,żepóźniej poczuje się zmęczona, ale nieżałowałazarwanejnocy - odwiedziny u pacjentów, wtedy gdy najbardziej jej potrzebowali, zwłaszcza starzy i wystrasze-ni, zawsze były dla niej najwartościowszym elementem jej pracy lekarza. Gdy zawrze w końcu nowykontrakt, nie ma zamiaru przekazywać tej nocnej pracy swojemu zastępcy. Chris jednak nie zgadzałsię z nią. Już wiele razy starli się z tego powodu i teraz po prostu omijali sporny temat.Jedna ze starych jabłoni okryła się białym kwieciem, przykrywało jej sękate konary niczym we-lon panny młodej. Cat poczuła przyjemny zapach.Nie, pomyślała jeszcze raz.Przez ostatnich kilka lat przeżyła zbyt wiele złych dni, zbyt wiele strachu i napięcia; ale teraz, je- [ Pobierz całość w formacie PDF ]