[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ernest Hemingway
Rajski ogród
Przekład: Mira Michałowska
Czytelnik Warszawa 1989
Tytuł oryginału angielskiego:
The Garden of Eden
Okładkę i kartę tytułową projektował
Jan Bokiewicz
OD TŁUMACZA
© Copyright for the Polish edition by
Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”
Warszawa 1989
1SBN 83-07-01875-7
W późnych latach pięćdziesiątych, niedługo przed samobójczą śmier-cią, Ernest Hemingway
otrzymał list od dyrektora hotelu Ritz w Paryżu. W czasie remontu znaleziono w przepastnych
piwnicach tego wielkiego gmachu dwie walizy pozostawione tam na przechowaniu bez mała czter-
dzieści lat wcześniej. Jedna z nich — właściwie kufer — wyklejona była wzorzystym jedwabiem
według mody lat dwudziestych. Zawierały poza kilkoma sztukami męskiej bielizny i parą sandałów
cały stos grubych brulionów z żółtego i niebieskiego papieru — gęsto zapisanych ołówkiem. Były
to szczegółowe zapiski dotyczące paryskich lat autora i mnóstwo szkiców, notatek, a także — jak
się później okazało — gotowe dzieła literackie.
Część notatek pochodzących z lat dwudziestych wykorzystał Heming-way do stworzenia książki
pt. Ruchome święto, wydanej pośmiertnie w 1964 r., a u nas, w przekładzie Bronisława
Zielińskiego. w 1966 r.
Gdy książka ta znalazła się w rękach krytyków literackich, jakież było ich zdumienie. Dowiedzieli
się bowiem z jej lektury, że ich dotychczasowy pogląd na młodzieńczą twórczość Hemingwaya był
z gruntu fałszywy. Uważano dotychczas, że autor świadomie tę swoją twórczość ukrywał i dą-żył
do tego, żeby jego pierwszą wydaną w 1926 r. powieść Słońce też wschodzi uważano powszechnie
za początek jego wszelkich wysiłków literac-kich (nie licząc oczywiście szczupłego tomiku
złożonego z kilku opowia-dań i garstki wierszy a zatytułowanego Three Stories and Ten Poems,
który ukazał się w 1923 r. i minął niemalże bez echa). Miało to ścisły związek z jego pierwszym
romansem i pierwszym wielkim zawodem miłosnym.
A było tak: w 1918 r. młodziutki Ernest Hemingway zostaje ranny na
froncie włoskim, w czasie ratowania postrzelonego kolegi. Dostaje w nogi
odłamkami pocisku z moździerza. Zawieziono go do mediolańskiego szpi-
lala wojskowego, gdzie pielęgnuje go śliczna młoda dziewczyna, o kaszta-
nowych włosach i szarych przepastnych oczach, Agnes Kuronsky. Agnes
twierdziła, że jej ojciec był generałem w polskiej (?) armii, że pochodzi
z arystokratycznej rodziny, i przyznawała się do tego, że jest o dziewięć
lat od Ernesta starsza. •
A ten zakochał się w niej po uszy, oświadczył się o rękę i został przyjęty. Do szału doprowadzały
go wprawdzie jej rozliczne flirty z lekarzami i pacjentami szpitala, ale zwierzył się swojemu
najbliższemu przyjacielowi, Billowi Horne, że oddałby za nią wszystko, że jest jego ideałem
kobiety.
Niebawem, z nogami pełnymi metalowych odłamków, dwoma włoskimi medalami za waleczność
na piersi i sercem pełnym Agnes, powrócił Ernest do swojego kraju, do Oak Park, w stanie Illinois,
i zabrał się do pisania opowiadań, żeby zarobić magiczną sumę dwustu dolarów miesięcznie.
Agnes przyrzekła mu bowiem, że jeśli uzyska on taki dochód, to przy-jedzie i zostanie jego żoną.
Ale już w marcu (a był rok 1919) otrzymał od niej list, w którym zawiadamiała go, że uważa ich
romans za dzieci-nadę, że wychodzi za mąż za włoskiego hrabiego i życzy mu wszelkiej
pomyślności. Wiadomość ta przyprawiła młodego pisarza o długotrwałą depresję. Ucieka do
Michigan, do rodzinnego letniego domu, gdzie samotnie spędza wiele tygodni na polowaniu,
łowieniu ryb, spacerach i rozmyśla-niu. Pióra nie bierze do ręki. Gdy to wreszcie czyni, uczy się
pisać zupełnie na nowo, tak jak rekonwalescent uczy się chodzić. Pisze więc powoli, mo-zolnie,
bardzo krótkimi, bardzo lapidarnymi zdaniami, bez upiększeń, bez jakiejkolwiek kokieterii.
Postać Agnes pojawiać się będzie później w wielu jego utworach. Jej pełnym wcieleniem jest także
pielęgniarka, Catherine Barkley, z Pożegna-nia z bronią, którą notabene uśmierca.
Gdy w 1921 r. spotyka swoją późniejszą i pierwszą żonę, Hadley Ri-chardson, postanawia
całkowicie zerwać z przeszłością, rozpocząć nowe życie. Żeni się, młodzi wyjeżdżają do Paryża,
tam spotykają cały krąg amerykańskich ekspatriantów-pisarzy, zgrupowanych dokoła Gertrudy
Stein, nawiązują przyjaźnie z takimi ludźmi jak Ezra Pound, Scott Fitz-gerald, DOS Passos,
Picasso i oczywiście z samą Gertrudą i jej przyjaciółką, Alicją Toklas.
W Paryżu Hemingway zarabia na życie jako korespondent kanadyj-skiej gazety „Toronto Star” i po
nocach pisze „na serio”. Gdy wreszcie ukaże się Słońce też wschodzi, jest to niespodzianka dla
jego przyjaciół i natychmiastowy sukces literacki i wydawniczy. I, jak się już rzekło, zo-staje
uznana za jego absolutny debiut.
Powróćmy teraz do Ruchomego święta, przeskakując ni mniej,
ni więcej
tylko 39 lat. Albowiem w książce tej opisane jest wydarzenie, które (jak się miało w jeszcze kilka
lat później okazać było mistyfikacją) położyło kres spekulacjom na temat młodzieńczej twórczości
pisarza. Wydarzenie z tych, co to nawiedzają czasami pisarzy w szczególnie paskudnych okresach
ich życia. Otóż zwierza się swoim czytelnikom Hemingway, że w 1922 r. Hadley zgubiła,
dosłownie zgubiła, wszystkie jego rękopisy wszystkich dotychczas napisanych utworów wraz z
maszynopisami i ko-piami.
Hemingway przebywał wtedy w Szwajcarii, gdzie odbywała się j;i-kaś konferencja pokojowa, z
której musiał wysyłać do ,,Toronto Star” sprawozdania. Stęskniona za mężem Hadley postanowiła
zrobić mu nie-spodziankę, przywieźć mu cały jego literacki dorobek, namówić go na pojechanie z
nią do jakiegoś górskiego ustronia, gdzie mógłby spokojnie oddawać się pracy literackiej.
Wyobrażała sobie naiwnie, że pisarz nie może pracować, jeżeli nie ma przy sobie wszystkiego, co
dotychczas stwo-rzył. Na dworcu Gare de Lyon w Paryżu postawiła walizkę z pracami Ernesta na
peronie, by po chwili zorientować się, że została okradziona.
A teraz pomówmy jeszcze o odnalezionych w Ritzu walizkach. Wkrótce po śmierci Ernesta
zajrzała do nich czwarta żona. Mary. Znalazła tam aż dziewięć gotowych książek, w tym jedną
pełną powieść. Kolejno ofia-rowywała je wydawcy męża, Scribnerowi. Ukazywały się w
niewielkich od-stępach czasu, kreując nieustanną obecność nieżyjącego pisarza na literac-kiej
arenie świata. Że na samym dnie kufra znalazła Mary młodzieńcze opowiadania, jakie jej
poprzedniczka Hadley miała jakoby lekkomyślnie pozostawić na peronie paryskiego dworca,
mieliśmy się dowiedzieć dopiero po jej własnej śmierci.
W 1972 r. zdeponowała ona całą mężowską niepublikowaną jeszcze spuściznę literacką, wszystkie
jego ,,papiery”, w bibliotece im. Johna F. Kennedy’ego w Massachusetts. Gdy zabrali się do niej
specjaliści, oka-zało się, że cała ta historyjka o Gare de Lyon i złodzieju była przez Ernesta
zmyślona, co więcej, że Hemingway przez całe swoje życie nie wyrzucił ani jednego kawałka
zapisanego przez siebie papieru, innymi słowy, że wszystko ocalało, nawet to, czego nigdy nie
zamierzał pokazać światu.
Ale umarłych już nikt nie pyta o zdanie, chyba że obwarowali się testa-mentami. Toteż w 1986 r.
młody historyk literatury, Peter Griffin, wy-dobył na światło dzienne najwcześniejsze z nich, pięć
króciutkich opowia-dań, i umieścił je w pierwszym tomie swojej biografii pisarza.
I bardzo dobrze się stało. Mamy bowiem nareszcie autentyczne pierwo-
ciny hemigwayowskiej prozy. Są to teksty może nie dopracowane i jeszcze
niedojrzałe, ale jakże fascynujące. Fascynujące przede wszystkim właśnie
ze względu na sposób ich pisania, na takt, /c prezentują narodziny STYLU. Później,
doprowadzony przez autora do perfekcji, wydał mu się on. być może. jak gdyby karykaturą
rodzaju, który uprawiał.
Przytoczę tu dla przykładu jedno z tych opowiadań, pochodzących z legendarnych już walizek z
piwnicy paryskiego Ritza. Nosi ono tytuł:
„Bob White”.
Oto ono:
„Bob White został powołany do wojska, przydzielono go do jednostki sanitarnej i wysłano do
Europy. Przyjechał do Francji na jakie trzy dni przed zawieszeniem broni. Pierwszego wieczoru po
powrocie do domu zjawił się w swoim klubie i opowiedział kumplom różne historie. Mówił, że ma
Żelazny Krzyż, który odebrał zabitemu niemieckiemu oficerowi. Że w odle-głości czterdziestu mil
od linii frontu hałas jest gorszy niż w samych okopach. Francuzi nie podobali mu się. Niektórzy
zaprzęgają bydło do pługów. Wszystkie francuskie dziewczyny mają sczerniałe zęby. Są zupełnie
inne niż nasze dziewczyny. Bob bywał w najlepszych francuskich rodzinach, więc wie, co mówi.
Bob twierdzi, że francuscy żołnierze w ogóle nie walczyli. Byli starzy i pracowali głównie przy
robotach ziemnych. Tak naprawdę to Marines też nie walczyli. Widział ich mnóstwo. Same
kanarki. Kręcili się dokoła doków i po całym Paryżu.
Ludzie ze Wschodniego Wybrzeża nie lubią Francji i Marines też nie bardzo. Szczególnie odkąd
Bob powrócił z wiadomościami z pierwszej ręki”.
Trudno wyobrazić sobie opowiadanie krótsze i bardziej lapidarne. Bo oto sylwetka bohatera
nakreślona kilkoma zaledwie pociągnięciami pióra — niczym słynny byk Picassa — jakże ostra,
jakże wyraźna. Oto stosunek Amerykanów do Francuzów. Oto nastrój bitwy. I trochę ironii, i masa
dowcipu. I jakże mało przymiotników. Proszę je przeliczyć.
Najbardziej -charakterystyczną cechą hcmingwayowskiego stylu jest jego dialog.
Klasycznym tego przykładem jest krótka rozmowa — zawarta w je-dnym z jego wczesnych
opowiadań, bo już z lat paryskich, no i nie po-chodzącego z żadnego tam spleśniałego kufra.
Jeden ze znanych amerykańskich krytyków literackich Ward Just tak wyobraża sobie metodę pracy
młodego autora.
„Gdzieś chyba w roku 1927 — pisze — młody Ernest Hemingway za-siadł do biurka, by napisać
opowiadanie pt. „Wzgórza jak białe słonie”. W pierwszej wersji napisał następujący urywek
dialogu pomiędzy kobietą a mężczyzną:
— Czy mógłbyś coś dla mnie zrobić?
— Wszystko, co zechcesz.
— No to, proszę cię, przestań już mówić.
To są dobre, mocne zdania, naprawdę dobry urywek dialogu. Ale coś nie daje Hemingwayowi
spokoju. Gwałtownym ruchem wyciąga kartkę papieru z maszyny i przeredagowuje je. Brzmi to
teraz:
— Czy mógłbyś coś dla mnie zrobić?
— Wszystko, co zechcesz.
— No to, proszę cię. proszę, proszę, proszę, przestań już mówić”.
Żaden pisarz tak dotychczas nie pisał, ale już wkrótce miały to robić całe zastępy młodych, często
wcale nie tak młodych, pisarzy na całym świe-cie. Wszędzie tam. gdzie docierały, w lepszych lub
gorszych przekładach, jego dzieła. Styl hemingwayowski zawładnął literaturą środkowej części
naszego stulecia. Okazało się nagle, że dobre zdanie to zdanie krótkie, że dobry dialog musi mieć
rytm staccato, nawet jeżeli żywi ludzie wcale tak nie mówią. Przymiotniki stały się rzeczą wręcz
wstydliwą, zaczęto wykreślać je niemiłosiernie, czasami ze szkodą dla sprawy. Największą sztuką
było znalezienie jednego przymiotnika, który zastępowałby dwa, trzy a nawet cztery. Wielu miał i
ma Hemingway naśladowców, a to —zdaniem jego najpierw wielkiej przyjaciółki, a potem
wielkiej przeciwnicz-ki, Gertrudy Stein — najlepiej świadczy o tym. że jest geniuszem. Według
jednej z jej przewrotnych teorii — a dotyczyło to zarówno pisarzy, jak malarzy — dzieło sztuki
albo „wsiąka w ścianę”, czyli po pewnym czasie staje się niezauważalne i trzeba je wynieść do
komórki, albo staje się przed-miotem naśladownictwa, ba, często nawet plagiatu. Twórca
pierwszego powinien przestać tworzyć, a w gruncie rzeczy powinien sobie strzelić w łeb. twórca
zaś drugiego nadal pobudzać innych do naśladowania i oczy-wiście tworzyć dalej.
Rajski ogród, powieść, jaką dajemy do rąk polskim czytelnikom, nie pochodzi z żadnego lamusa.
Od 1946 roku przez następnych piętnaście lat pisarz pracował nad nią z większymi czy mniejszymi
przerwami.
Ukazała się jednakże w 25 lat po jego śmierci i jest ostatnia z pośmiertnej serii. Jej pierwsza wersja
miała 48 rozdziałów i 1500 stron, druga 1200 stron, trzecia 400.
Cała ta wielka góra zadrukowanego papieru wylądowała pewnego dnia na biurku jednego z
najzdolniejszych współczesnych redaktorów literac-kich, pracownika firmy Scribner Sons, Toma
Jenksa. Opowiada on. że po starannym wczytaniu się we wszystkie trzy wersje, w końcu
zdecydował się na pracowanie nad pierwszą, czyli najdłuższą.
„Wycinając kierowałem się następującym kryterium — mówi. — Usu-
nąłem jeden długi poboczny wątek, którego autor nie potrafił jakoś zinte-
grować z głównym. Wydobyłem z rękopisu pełne i absolutnie autentyczne dzieło... myślę, że
gdyby to Hemingway robił, wyciąłby to samo”.
Jenks pracował z ogromnym szacunkiem dla autora, nie dodając od siebie ani jednego słowa,
jedynie czyszcząc nie dopracowany oryginał, tak jak piele się klomb szlachetnych kwiatów.
Należałoby się może zastanowić nad tym, dlaczego tak wprawny fa-chowiec jak Hemingway nie
mógł sobie z tym tekstem poradzić, a skoro już tak było, dlaczego wkładał weń tyle wysiłku i
czasu, dlaczego nigdy tej właśnie powieści nie zaproponował swojemu wydawcy, dlaczego wresz-
cie w obliczu takiej sytuacji nie zniszczył go, względnie, dlaczego nie pozostawił żadnych
dyspozycji co do jego losu.
Ogólnie przypuszcza się, że przyczyna tkwi w fakcie, że powieść po-święcona jest miłości
biseksualnej i lesbijskiej. Bohaterami Rajskiego ogro-du są młody pisarz i jego równie młoda żona,
znajdujący się w kilka tygodni po ślubie na francuskiej Riwierze. Spotykają tam inną młodą
kobietę, do której oboje poczują nieodparty pociąg. Mąż i żona zamieniają się czasami rolami, on
udaje kobietę, ona mężczyznę. Jedno i drugie ląduje w łóżku z tą trzecią, i tak dalej. Jednym
słowem jest to książka o rzeczach, które dziś na pewno nikogo nie zgorszą, ale które jeszcze
stosunkowo niedawno uchodziły za drastyczne. A Hemingway drastyczności nader nie lubił. Jest
rzeczą wprost zadziwiającą jak on, ten ..prawdziwy mężczyzna”, który wyżywał się w
niebezpiecznych, jakże często przez niego samego kreowa-nych sytuacjach, stronił od opisów scen
miłosnych, opisów nagości (jego kobiety zdawały zaczynać się od głowy), od wszelkiej niemal
erotyki. Mój ty Boże, jeżeli w Komu bije dzwon jego bohaterowie w końcu już śpią ze sobą. to
robią to w śpiworze i po ciemku. On, który nieustannie albo polo-wał w Afryce i to na grubego
zwierza, albo przyglądał się walce byków w Hiszpanii, łowił ogromne ryby na wodach Kuby, pchał
się pod kule W wojnach domowych i nie domowych, latał byle jakimi prywatnymi sa-molotami
(czego kiedyś o mały włos nie przypłacił życiem, gdy po kata-strofie leżał długo ciężko ranny w
buszu, aż doczekał się pomocy i pewnie W głowie układał sobie opowiadanie na ten temat), który
uważał, że męż-czyzna powinien żyć niebezpiecznie albo wcale, i który wreszcie, gdy za-wiodło go
zdrowie, strzelił sobie w usta z obu luf dubeltówki, otóż że ten symbol męskości, krzepy i sex-
appealu był w gruncie rzeczy — co tu ukrywać — pruderyjny.
Jak się już rzekło, pracował nad Rajskim ogrodem przez 15 lat i nie-
mało się nad nim natrudził. W znanej biografii pisarza Carlos Baker
twierdzi, że Hemingway powiedział mu pewnego razu, że jego zdaniem
„każdy człowiek musi utracić swój raj”. Fascynowało go samo pojęcie
10
absolutnego szczęścia, czyli raju, w którym musi pojawić się kusiciel —
w naszym przypadku kusicielka (co u osób biseksualnych przecież wychodzi
na jedno) — i spowodować wygnanie. Tak więc wszyscy jesteśmy wygnań-
cami i tym właśnie tłumaczy się nasza człowiecza dola, taka jaką znamy,
taka jaka jest.
Rajski ogród miał niezliczoną ilość recenzji, nie zawsze pochlebnych, ale zawsze chwalących
wydawcę i redaktora książki za to, że ją nam udo-stępnili. Stanowi ona bowiem, jak powiedział
w ..New York Review of Books” znany krytyk literacki, Wilfred Sheed, „kwintesencję
wszystkiego, w co wierzył Ernest Hemingway. tego. co go najbardziej interesowało:
pojednanie w ekstremalnych sytuacjach ofiary z katem, ściganego z ści-gającym, kobiety z
mężczyzną i przemienianie się jednego w drugie”.
Tenże Sheed ostrzega nas jednakże przed zbytnim wgłębianiem się w dzieło literackie, a
szczególnie w motywacje literackie Hemingwaya. Każda następna analiza dzieł tego pisarza mówi
nam mniej o nim niż po-przednia. Więc może lepiej skończyć z tą krótką próbą wyjaśnienia, ,,o co
mu chodziło”, i zabrać się do lektury dziejów Davida Bourne’a. jego żony, Katarzyny — zwanej
przez niego Diablicą — i kusicielki o dźwięcz-nym imieniu Marita. Życzymy państwu dobrego
odbioru.
M. M.,
Księga pierwsza
Rozdział pierwszy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl audipoznan.keep.pl
Ernest Hemingway
Rajski ogród
Przekład: Mira Michałowska
Czytelnik Warszawa 1989
Tytuł oryginału angielskiego:
The Garden of Eden
Okładkę i kartę tytułową projektował
Jan Bokiewicz
OD TŁUMACZA
© Copyright for the Polish edition by
Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”
Warszawa 1989
1SBN 83-07-01875-7
W późnych latach pięćdziesiątych, niedługo przed samobójczą śmier-cią, Ernest Hemingway
otrzymał list od dyrektora hotelu Ritz w Paryżu. W czasie remontu znaleziono w przepastnych
piwnicach tego wielkiego gmachu dwie walizy pozostawione tam na przechowaniu bez mała czter-
dzieści lat wcześniej. Jedna z nich — właściwie kufer — wyklejona była wzorzystym jedwabiem
według mody lat dwudziestych. Zawierały poza kilkoma sztukami męskiej bielizny i parą sandałów
cały stos grubych brulionów z żółtego i niebieskiego papieru — gęsto zapisanych ołówkiem. Były
to szczegółowe zapiski dotyczące paryskich lat autora i mnóstwo szkiców, notatek, a także — jak
się później okazało — gotowe dzieła literackie.
Część notatek pochodzących z lat dwudziestych wykorzystał Heming-way do stworzenia książki
pt. Ruchome święto, wydanej pośmiertnie w 1964 r., a u nas, w przekładzie Bronisława
Zielińskiego. w 1966 r.
Gdy książka ta znalazła się w rękach krytyków literackich, jakież było ich zdumienie. Dowiedzieli
się bowiem z jej lektury, że ich dotychczasowy pogląd na młodzieńczą twórczość Hemingwaya był
z gruntu fałszywy. Uważano dotychczas, że autor świadomie tę swoją twórczość ukrywał i dą-żył
do tego, żeby jego pierwszą wydaną w 1926 r. powieść Słońce też wschodzi uważano powszechnie
za początek jego wszelkich wysiłków literac-kich (nie licząc oczywiście szczupłego tomiku
złożonego z kilku opowia-dań i garstki wierszy a zatytułowanego Three Stories and Ten Poems,
który ukazał się w 1923 r. i minął niemalże bez echa). Miało to ścisły związek z jego pierwszym
romansem i pierwszym wielkim zawodem miłosnym.
A było tak: w 1918 r. młodziutki Ernest Hemingway zostaje ranny na
froncie włoskim, w czasie ratowania postrzelonego kolegi. Dostaje w nogi
odłamkami pocisku z moździerza. Zawieziono go do mediolańskiego szpi-
lala wojskowego, gdzie pielęgnuje go śliczna młoda dziewczyna, o kaszta-
nowych włosach i szarych przepastnych oczach, Agnes Kuronsky. Agnes
twierdziła, że jej ojciec był generałem w polskiej (?) armii, że pochodzi
z arystokratycznej rodziny, i przyznawała się do tego, że jest o dziewięć
lat od Ernesta starsza. •
A ten zakochał się w niej po uszy, oświadczył się o rękę i został przyjęty. Do szału doprowadzały
go wprawdzie jej rozliczne flirty z lekarzami i pacjentami szpitala, ale zwierzył się swojemu
najbliższemu przyjacielowi, Billowi Horne, że oddałby za nią wszystko, że jest jego ideałem
kobiety.
Niebawem, z nogami pełnymi metalowych odłamków, dwoma włoskimi medalami za waleczność
na piersi i sercem pełnym Agnes, powrócił Ernest do swojego kraju, do Oak Park, w stanie Illinois,
i zabrał się do pisania opowiadań, żeby zarobić magiczną sumę dwustu dolarów miesięcznie.
Agnes przyrzekła mu bowiem, że jeśli uzyska on taki dochód, to przy-jedzie i zostanie jego żoną.
Ale już w marcu (a był rok 1919) otrzymał od niej list, w którym zawiadamiała go, że uważa ich
romans za dzieci-nadę, że wychodzi za mąż za włoskiego hrabiego i życzy mu wszelkiej
pomyślności. Wiadomość ta przyprawiła młodego pisarza o długotrwałą depresję. Ucieka do
Michigan, do rodzinnego letniego domu, gdzie samotnie spędza wiele tygodni na polowaniu,
łowieniu ryb, spacerach i rozmyśla-niu. Pióra nie bierze do ręki. Gdy to wreszcie czyni, uczy się
pisać zupełnie na nowo, tak jak rekonwalescent uczy się chodzić. Pisze więc powoli, mo-zolnie,
bardzo krótkimi, bardzo lapidarnymi zdaniami, bez upiększeń, bez jakiejkolwiek kokieterii.
Postać Agnes pojawiać się będzie później w wielu jego utworach. Jej pełnym wcieleniem jest także
pielęgniarka, Catherine Barkley, z Pożegna-nia z bronią, którą notabene uśmierca.
Gdy w 1921 r. spotyka swoją późniejszą i pierwszą żonę, Hadley Ri-chardson, postanawia
całkowicie zerwać z przeszłością, rozpocząć nowe życie. Żeni się, młodzi wyjeżdżają do Paryża,
tam spotykają cały krąg amerykańskich ekspatriantów-pisarzy, zgrupowanych dokoła Gertrudy
Stein, nawiązują przyjaźnie z takimi ludźmi jak Ezra Pound, Scott Fitz-gerald, DOS Passos,
Picasso i oczywiście z samą Gertrudą i jej przyjaciółką, Alicją Toklas.
W Paryżu Hemingway zarabia na życie jako korespondent kanadyj-skiej gazety „Toronto Star” i po
nocach pisze „na serio”. Gdy wreszcie ukaże się Słońce też wschodzi, jest to niespodzianka dla
jego przyjaciół i natychmiastowy sukces literacki i wydawniczy. I, jak się już rzekło, zo-staje
uznana za jego absolutny debiut.
Powróćmy teraz do Ruchomego święta, przeskakując ni mniej,
ni więcej
tylko 39 lat. Albowiem w książce tej opisane jest wydarzenie, które (jak się miało w jeszcze kilka
lat później okazać było mistyfikacją) położyło kres spekulacjom na temat młodzieńczej twórczości
pisarza. Wydarzenie z tych, co to nawiedzają czasami pisarzy w szczególnie paskudnych okresach
ich życia. Otóż zwierza się swoim czytelnikom Hemingway, że w 1922 r. Hadley zgubiła,
dosłownie zgubiła, wszystkie jego rękopisy wszystkich dotychczas napisanych utworów wraz z
maszynopisami i ko-piami.
Hemingway przebywał wtedy w Szwajcarii, gdzie odbywała się j;i-kaś konferencja pokojowa, z
której musiał wysyłać do ,,Toronto Star” sprawozdania. Stęskniona za mężem Hadley postanowiła
zrobić mu nie-spodziankę, przywieźć mu cały jego literacki dorobek, namówić go na pojechanie z
nią do jakiegoś górskiego ustronia, gdzie mógłby spokojnie oddawać się pracy literackiej.
Wyobrażała sobie naiwnie, że pisarz nie może pracować, jeżeli nie ma przy sobie wszystkiego, co
dotychczas stwo-rzył. Na dworcu Gare de Lyon w Paryżu postawiła walizkę z pracami Ernesta na
peronie, by po chwili zorientować się, że została okradziona.
A teraz pomówmy jeszcze o odnalezionych w Ritzu walizkach. Wkrótce po śmierci Ernesta
zajrzała do nich czwarta żona. Mary. Znalazła tam aż dziewięć gotowych książek, w tym jedną
pełną powieść. Kolejno ofia-rowywała je wydawcy męża, Scribnerowi. Ukazywały się w
niewielkich od-stępach czasu, kreując nieustanną obecność nieżyjącego pisarza na literac-kiej
arenie świata. Że na samym dnie kufra znalazła Mary młodzieńcze opowiadania, jakie jej
poprzedniczka Hadley miała jakoby lekkomyślnie pozostawić na peronie paryskiego dworca,
mieliśmy się dowiedzieć dopiero po jej własnej śmierci.
W 1972 r. zdeponowała ona całą mężowską niepublikowaną jeszcze spuściznę literacką, wszystkie
jego ,,papiery”, w bibliotece im. Johna F. Kennedy’ego w Massachusetts. Gdy zabrali się do niej
specjaliści, oka-zało się, że cała ta historyjka o Gare de Lyon i złodzieju była przez Ernesta
zmyślona, co więcej, że Hemingway przez całe swoje życie nie wyrzucił ani jednego kawałka
zapisanego przez siebie papieru, innymi słowy, że wszystko ocalało, nawet to, czego nigdy nie
zamierzał pokazać światu.
Ale umarłych już nikt nie pyta o zdanie, chyba że obwarowali się testa-mentami. Toteż w 1986 r.
młody historyk literatury, Peter Griffin, wy-dobył na światło dzienne najwcześniejsze z nich, pięć
króciutkich opowia-dań, i umieścił je w pierwszym tomie swojej biografii pisarza.
I bardzo dobrze się stało. Mamy bowiem nareszcie autentyczne pierwo-
ciny hemigwayowskiej prozy. Są to teksty może nie dopracowane i jeszcze
niedojrzałe, ale jakże fascynujące. Fascynujące przede wszystkim właśnie
ze względu na sposób ich pisania, na takt, /c prezentują narodziny STYLU. Później,
doprowadzony przez autora do perfekcji, wydał mu się on. być może. jak gdyby karykaturą
rodzaju, który uprawiał.
Przytoczę tu dla przykładu jedno z tych opowiadań, pochodzących z legendarnych już walizek z
piwnicy paryskiego Ritza. Nosi ono tytuł:
„Bob White”.
Oto ono:
„Bob White został powołany do wojska, przydzielono go do jednostki sanitarnej i wysłano do
Europy. Przyjechał do Francji na jakie trzy dni przed zawieszeniem broni. Pierwszego wieczoru po
powrocie do domu zjawił się w swoim klubie i opowiedział kumplom różne historie. Mówił, że ma
Żelazny Krzyż, który odebrał zabitemu niemieckiemu oficerowi. Że w odle-głości czterdziestu mil
od linii frontu hałas jest gorszy niż w samych okopach. Francuzi nie podobali mu się. Niektórzy
zaprzęgają bydło do pługów. Wszystkie francuskie dziewczyny mają sczerniałe zęby. Są zupełnie
inne niż nasze dziewczyny. Bob bywał w najlepszych francuskich rodzinach, więc wie, co mówi.
Bob twierdzi, że francuscy żołnierze w ogóle nie walczyli. Byli starzy i pracowali głównie przy
robotach ziemnych. Tak naprawdę to Marines też nie walczyli. Widział ich mnóstwo. Same
kanarki. Kręcili się dokoła doków i po całym Paryżu.
Ludzie ze Wschodniego Wybrzeża nie lubią Francji i Marines też nie bardzo. Szczególnie odkąd
Bob powrócił z wiadomościami z pierwszej ręki”.
Trudno wyobrazić sobie opowiadanie krótsze i bardziej lapidarne. Bo oto sylwetka bohatera
nakreślona kilkoma zaledwie pociągnięciami pióra — niczym słynny byk Picassa — jakże ostra,
jakże wyraźna. Oto stosunek Amerykanów do Francuzów. Oto nastrój bitwy. I trochę ironii, i masa
dowcipu. I jakże mało przymiotników. Proszę je przeliczyć.
Najbardziej -charakterystyczną cechą hcmingwayowskiego stylu jest jego dialog.
Klasycznym tego przykładem jest krótka rozmowa — zawarta w je-dnym z jego wczesnych
opowiadań, bo już z lat paryskich, no i nie po-chodzącego z żadnego tam spleśniałego kufra.
Jeden ze znanych amerykańskich krytyków literackich Ward Just tak wyobraża sobie metodę pracy
młodego autora.
„Gdzieś chyba w roku 1927 — pisze — młody Ernest Hemingway za-siadł do biurka, by napisać
opowiadanie pt. „Wzgórza jak białe słonie”. W pierwszej wersji napisał następujący urywek
dialogu pomiędzy kobietą a mężczyzną:
— Czy mógłbyś coś dla mnie zrobić?
— Wszystko, co zechcesz.
— No to, proszę cię, przestań już mówić.
To są dobre, mocne zdania, naprawdę dobry urywek dialogu. Ale coś nie daje Hemingwayowi
spokoju. Gwałtownym ruchem wyciąga kartkę papieru z maszyny i przeredagowuje je. Brzmi to
teraz:
— Czy mógłbyś coś dla mnie zrobić?
— Wszystko, co zechcesz.
— No to, proszę cię. proszę, proszę, proszę, przestań już mówić”.
Żaden pisarz tak dotychczas nie pisał, ale już wkrótce miały to robić całe zastępy młodych, często
wcale nie tak młodych, pisarzy na całym świe-cie. Wszędzie tam. gdzie docierały, w lepszych lub
gorszych przekładach, jego dzieła. Styl hemingwayowski zawładnął literaturą środkowej części
naszego stulecia. Okazało się nagle, że dobre zdanie to zdanie krótkie, że dobry dialog musi mieć
rytm staccato, nawet jeżeli żywi ludzie wcale tak nie mówią. Przymiotniki stały się rzeczą wręcz
wstydliwą, zaczęto wykreślać je niemiłosiernie, czasami ze szkodą dla sprawy. Największą sztuką
było znalezienie jednego przymiotnika, który zastępowałby dwa, trzy a nawet cztery. Wielu miał i
ma Hemingway naśladowców, a to —zdaniem jego najpierw wielkiej przyjaciółki, a potem
wielkiej przeciwnicz-ki, Gertrudy Stein — najlepiej świadczy o tym. że jest geniuszem. Według
jednej z jej przewrotnych teorii — a dotyczyło to zarówno pisarzy, jak malarzy — dzieło sztuki
albo „wsiąka w ścianę”, czyli po pewnym czasie staje się niezauważalne i trzeba je wynieść do
komórki, albo staje się przed-miotem naśladownictwa, ba, często nawet plagiatu. Twórca
pierwszego powinien przestać tworzyć, a w gruncie rzeczy powinien sobie strzelić w łeb. twórca
zaś drugiego nadal pobudzać innych do naśladowania i oczy-wiście tworzyć dalej.
Rajski ogród, powieść, jaką dajemy do rąk polskim czytelnikom, nie pochodzi z żadnego lamusa.
Od 1946 roku przez następnych piętnaście lat pisarz pracował nad nią z większymi czy mniejszymi
przerwami.
Ukazała się jednakże w 25 lat po jego śmierci i jest ostatnia z pośmiertnej serii. Jej pierwsza wersja
miała 48 rozdziałów i 1500 stron, druga 1200 stron, trzecia 400.
Cała ta wielka góra zadrukowanego papieru wylądowała pewnego dnia na biurku jednego z
najzdolniejszych współczesnych redaktorów literac-kich, pracownika firmy Scribner Sons, Toma
Jenksa. Opowiada on. że po starannym wczytaniu się we wszystkie trzy wersje, w końcu
zdecydował się na pracowanie nad pierwszą, czyli najdłuższą.
„Wycinając kierowałem się następującym kryterium — mówi. — Usu-
nąłem jeden długi poboczny wątek, którego autor nie potrafił jakoś zinte-
grować z głównym. Wydobyłem z rękopisu pełne i absolutnie autentyczne dzieło... myślę, że
gdyby to Hemingway robił, wyciąłby to samo”.
Jenks pracował z ogromnym szacunkiem dla autora, nie dodając od siebie ani jednego słowa,
jedynie czyszcząc nie dopracowany oryginał, tak jak piele się klomb szlachetnych kwiatów.
Należałoby się może zastanowić nad tym, dlaczego tak wprawny fa-chowiec jak Hemingway nie
mógł sobie z tym tekstem poradzić, a skoro już tak było, dlaczego wkładał weń tyle wysiłku i
czasu, dlaczego nigdy tej właśnie powieści nie zaproponował swojemu wydawcy, dlaczego wresz-
cie w obliczu takiej sytuacji nie zniszczył go, względnie, dlaczego nie pozostawił żadnych
dyspozycji co do jego losu.
Ogólnie przypuszcza się, że przyczyna tkwi w fakcie, że powieść po-święcona jest miłości
biseksualnej i lesbijskiej. Bohaterami Rajskiego ogro-du są młody pisarz i jego równie młoda żona,
znajdujący się w kilka tygodni po ślubie na francuskiej Riwierze. Spotykają tam inną młodą
kobietę, do której oboje poczują nieodparty pociąg. Mąż i żona zamieniają się czasami rolami, on
udaje kobietę, ona mężczyznę. Jedno i drugie ląduje w łóżku z tą trzecią, i tak dalej. Jednym
słowem jest to książka o rzeczach, które dziś na pewno nikogo nie zgorszą, ale które jeszcze
stosunkowo niedawno uchodziły za drastyczne. A Hemingway drastyczności nader nie lubił. Jest
rzeczą wprost zadziwiającą jak on, ten ..prawdziwy mężczyzna”, który wyżywał się w
niebezpiecznych, jakże często przez niego samego kreowa-nych sytuacjach, stronił od opisów scen
miłosnych, opisów nagości (jego kobiety zdawały zaczynać się od głowy), od wszelkiej niemal
erotyki. Mój ty Boże, jeżeli w Komu bije dzwon jego bohaterowie w końcu już śpią ze sobą. to
robią to w śpiworze i po ciemku. On, który nieustannie albo polo-wał w Afryce i to na grubego
zwierza, albo przyglądał się walce byków w Hiszpanii, łowił ogromne ryby na wodach Kuby, pchał
się pod kule W wojnach domowych i nie domowych, latał byle jakimi prywatnymi sa-molotami
(czego kiedyś o mały włos nie przypłacił życiem, gdy po kata-strofie leżał długo ciężko ranny w
buszu, aż doczekał się pomocy i pewnie W głowie układał sobie opowiadanie na ten temat), który
uważał, że męż-czyzna powinien żyć niebezpiecznie albo wcale, i który wreszcie, gdy za-wiodło go
zdrowie, strzelił sobie w usta z obu luf dubeltówki, otóż że ten symbol męskości, krzepy i sex-
appealu był w gruncie rzeczy — co tu ukrywać — pruderyjny.
Jak się już rzekło, pracował nad Rajskim ogrodem przez 15 lat i nie-
mało się nad nim natrudził. W znanej biografii pisarza Carlos Baker
twierdzi, że Hemingway powiedział mu pewnego razu, że jego zdaniem
„każdy człowiek musi utracić swój raj”. Fascynowało go samo pojęcie
10
absolutnego szczęścia, czyli raju, w którym musi pojawić się kusiciel —
w naszym przypadku kusicielka (co u osób biseksualnych przecież wychodzi
na jedno) — i spowodować wygnanie. Tak więc wszyscy jesteśmy wygnań-
cami i tym właśnie tłumaczy się nasza człowiecza dola, taka jaką znamy,
taka jaka jest.
Rajski ogród miał niezliczoną ilość recenzji, nie zawsze pochlebnych, ale zawsze chwalących
wydawcę i redaktora książki za to, że ją nam udo-stępnili. Stanowi ona bowiem, jak powiedział
w ..New York Review of Books” znany krytyk literacki, Wilfred Sheed, „kwintesencję
wszystkiego, w co wierzył Ernest Hemingway. tego. co go najbardziej interesowało:
pojednanie w ekstremalnych sytuacjach ofiary z katem, ściganego z ści-gającym, kobiety z
mężczyzną i przemienianie się jednego w drugie”.
Tenże Sheed ostrzega nas jednakże przed zbytnim wgłębianiem się w dzieło literackie, a
szczególnie w motywacje literackie Hemingwaya. Każda następna analiza dzieł tego pisarza mówi
nam mniej o nim niż po-przednia. Więc może lepiej skończyć z tą krótką próbą wyjaśnienia, ,,o co
mu chodziło”, i zabrać się do lektury dziejów Davida Bourne’a. jego żony, Katarzyny — zwanej
przez niego Diablicą — i kusicielki o dźwięcz-nym imieniu Marita. Życzymy państwu dobrego
odbioru.
M. M.,
Księga pierwsza
Rozdział pierwszy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]