[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Herubel Michel

GILLES DE RAIS

NAJWIĘKSZY PEDOFIL WSZECHCZASÓW

KRWAWY BARON

 

 

PROLOG

Uroczyste posiedzenie sądu 8 października r. 1440: oskarżony, którego właśnie wprowadzono z uszanowaniem przed sędziów kościelnych, trzyma się bardzo prosto. Jest średniego wzrostu,

o              dość zgrabnej sylwetce podkreślonej strojem w nienagannym guście. Twarz nieprzenikniona, wyniosła, pogardliwa; przy wej­ściu szybkie spojrzenie na siedzących naprzeciw duchownych, którzy chwilami obserwują go ukradkiem.

Nad czołem sterczą wywinięte i bramowane gronostajem brzegi kapelusza z fioletowego filcu. Tego samego koloru opończa odsła­nia przy kołnierzu i szeroko wyciętych pachach gronostajowe podbicie, znak wyróżniający wielkich lenników. Nogi obciskają krótkie spodnie do kolan, tej samej barwy co opończa i kaptur. Na stopach miękkie ciżmy o wydłużonym i zakrzywionym do góry nosie, jak to wciąż jeszcze nakazuje moda w owej połowie XV wieku. Wzdłuż uda, w aksamitnej pochwie, zwisa sztylet, na którego rytowanej rękojeści mężczyzna kładzie niedbale rękę w rękawicy.

Ten fioletowy | ubiór z cienkiej tkaniny, wytworny niczym na jakąś uroczystość — ale czyż nie nosi go człowiek wyrafino­wany, mecenas, na podobieństwo świętej pamięci księcia Jana de

Berry lub Filipa Dobrego? — jest niecodzienny. W rzeczy samej oskarżony miał zawsze upodobanie do szat w odcieniach purpury, jakie nosił nawet pod zbroją w Orleanie, Patay, pod Paryżem, wówczas gdy tuż koło niego Dziewicę raniła strzała z kuszy.

Mężczyzna ma trzydzieści sześć lat Dwadzieścia lat wcześniej poślubił bogatą dziedziczkę, Katarzynę de Thouars, która dała mu córkę Marię. Pierwszy haron Bretanii, pochodzący z jednej z naj­znakomitszych i najpotężniejszych rodzin na zachodzie, marszałek Francji w wieku lat dwudziestu czterech; walczył u boku Joanny d’Arc podczas jej krótkiej i chwalebnej epopei i wraz z trzema wielkimi sługami królestwa, wśród nich z admirałem de Culan, marszałkiem de Boussac i dowódcą kuszników, Janem Malet de Graville, dzielił zaszczyt eskortowania od klasztoru Saint-Remi do katedry Reims opata Jana Canard, któremu zlecono dostar­czyć świętą ampułkę na sakrę koronacyjną Karola VII.

Ten pyszny możnowładca otoczony nimbem sławy, z przeszłoś­cią na pozór przykładną jeśli nie świetną, to Gilíes de Laval, ry­cerz baron de Rais, a niegdyś pan dwóch tuzinów kasztelanii po­łożonych w Bretanii, Maine, Andegawenii, Wandei i Poitou, a za­razem posiadacz olbrzymiego majątku w tej okrojonej reszcie kró­lestwa Francji i Bretanii. Jak to często bywa w wiekach średnich, jest równocześnie wasalem dwóch suzerenów: króla Francji — u którego był dowódcą wojskowym dzięki swemu kuzynowi Je­rzemu de La Trémoille, ministrowi Karola VII — i Jana V, księcia Bretanii.

Marszałek, uwięziony od 15 września roku 1440 w zamku Bouf- iay, w Nantes, ulubionej stolicy księcia Jana, został pozwany przed sąd zgodnie z jurysdykcją kościelną i określonym protoko­łem (takim, jaki przysługuje rycerzowi, marszałkowi ■. Francji i wielkiemu baronowi Bretanii): _jest oskarżony o morderstwa, czary, herezję i sodomię.

Uroczyste posiedzenie sądu odbywa się w górnej sali Nowej Wieży książęcego zamku, a faktycznie w przystosowanej do tego celu kaplicy, zdobnej w harmonijne arkatury z wymalowanymi

na nich godłami. Budowla ta stoi w górę rzeki od zamku Bouf- fay — gdzie ma swoją siedzibę książęcy sąd świecki — i w po­bliżu Loary, zasilającej szerokie fosy, pośrodku których ów pałac z szarego granitu wznosi się niby posępna warowna wysepka.

Dla uniknięcia podwójnej procedury rozprawę prowadzą oba trybunały: świecki i kościelny. Pierwszy osądzi herezję i błędy wiary — pakty z diabłem, pogwałcenie praw Kościoła oraz immu­nitetów duchownych — lecz także sprawę zaginięcia dzieci i zbrod­nie sodomii. Sędziowie, asesorzy, inkwizytor wiary, prokurator, woźny, notariusze tworzą trybunał w komplecie, chociaż bez adwo­kata. W istocie procedura inkwizycyjna nie dopuszcza żadnej obro­ny, ta mogłaby bowiem utrudnić i opóźnić przebieg procesu opar­tego na faktach oczywistych i potwierdzonych przez oskarżonego. Instytucja ta została wprowadzona i określona na soborze w Albi w r. 1254, w czasie walki z szerzącą się w Langwedocji herezją katarską.

Sąd świecki ze swej strony, zgodnie z prawem kanonicznym, rozpatrzy w szczególności porwania i zabójstwa dzieci, czyny, które mogły przynieść uszczerbek księstwu Bretanii, a zwłaszcza sprawę z Saint-Etienne-de-Mer-Morte, gdzie Gilles pojmał Wilhelma Le Ferron, oficjalnego przedstawiciela administracji książęcej, ale i kleryka noszącego tonsurę, to znaczy podlegającego również ju­rysdykcji diecezjalnej Nantes. Gruby błąd, który Jan de Malestroit niebawem wykorzystał, by uruchomić na zgubę marszałka sub­telne tryby kościelnej machiny sądowniczej.*

Sądowi świeckiemu, który urzęduje w zamku Bouffay, obraduje zaś w Nowej Wieży, przewodniczący Piotr de L’Hôpital, seneszal Rennes i prezydent parlamentu Bretanii. Reprezentuje on jaśnie oświeconego księcia i jego wasali oraz broni „prawa zwyczajowego księstwa”, czyli ustalonego porządku. Ten bretoński dostojnik, któ­ry wraz z Malestroit idzie tuż po księciu — widać, jakie obowiązki protokolarne narzuca ranga i osoba marszałka — ma u swego boku trzech asesorów wybranych spośród najbardziej kompetentnych prawników Bretanii: Michała Eveillard, Mikołaja Château i Jan*

Coppegorge, których nazwiska widnieją u dołu licznych protokołów procesu. Seneszalowi asystuje książęcy woźny Robin Guillaumet, notariusz publiczny diecezji Nantes — ten, który 13 września uprawomocnił pozwanie Gilles’a de Rais przed sąd kościelny — i komisarz Jan de Touscheronde, który począwszy od 28 września gromadził wszelkie zeznania obciążające. To on wciągnął do pro­tokołu, dzięki rekwizycjom skierowanym tydzień wcześniej do ko­misarzy episkopalnych, odnotowane w należytej formie „oficjal­ne” zaginięcie dzieci z następujących rodzin: Barbier, Jeudon, Roussin, Chastelier, Sergent, Thouars, Edelin, Sorin, Oran, Aisé, Hamelin, Bouer, Le Camus — listę, która wydłużała się z godziny na godzinę i urwała dopiero w przeddzień uroczystego posie­dzenia.

Trybunał świecki, na podium ustawionym w rogu sali Nowej Wieży, na prawo od oskarżonego, zwrócony jest przodem do try­bunału kościelnego, również zasiadającego na podium o takich samych wymiarach. Ponad sędziami, zawieszony na ciężkim wią­zaniu muru, jedyny ornament, jakiego wymagają okoliczności: wielki krucyfiks.

Trybunałowi kościelnemu — który na mocy prawa zażądał od władzy świeckiej wydania marszałka w następstwie pogwałcenia przezeń świętych miejsc w Saint-Etienne-de-Mer-Morte — prze­wodniczy Jan de Malestroit, biskup Nantes i „pierwszy minister” Jana V w takim znaczeniu, w jakim będzie nim później Richelieu za Ludwika XIII. Jego władza polityczna i duchowna jest wielka, jego majątek znaczny, a jego nienawiść do Rais’go ma mocne ko­rzenie: czerpie pożywkę z toczącej się między nimi podstępnej wojny, w której duma i interes wysuwają się na pierwszy plan. Czyż Malestroit nie jest winien pieniędzy Rais’mu? Niewątpliwie, podkreślmy jednak, że ten ostatni jest dłużnikiem wszystkich i za­znaczmy wreszcie, że biskup jest anglofilem, jego pan zaś, książę Jan, oscyluje w zależności od zmiennych losów wojny między Anglią i Francją.*

Krótko mówiąc proces ten, na pierwszy rzut oka, może wyglą­dać na polityczno-finansowe „porachunki” i taki argument będzie później wysuwany przez tych, co próbowali zrehabilitować mar­szałka, na przykład przez Salomona Reinacha i doktora Hernan- deza.

Jan de Malestroit, o niepospolitej inteligencji, daleki od fana­tyzmu takiego Piotra Cauchon, sędziego Joanny d’Arc, jest czło­wiekiem cynicznym i skrytym. Świadczy o tym jego ciekawa de­wiza: Non male stridet domus quae numerat numas (Miło, gdy w domu rozlega się brzęk liczonych pieniędzy). Jako przewodni­czącemu trybunału asystuje mu prokurator Wilhelm Chapeillon, wiceinkwizytor (reprezentujący wielkiego inkwizytora Francji), dominikanin, brat Jan Blouyn, Wilhelm Mérici i dwóch pisarzy. Sędziowie, wybrani spośród najbardziej wpływowych w Bretanii i w strefie zajętej na zachodzie przez Anglików, to osobistości z racji swej wiedzy teologicznej cieszące się uznaniem w księ­stwie, a niektóre z nich nawet u regenta Anglii * jako biskupa tytularnego diecezji Saint-Ló w Dolnej Normandii. Są to: Jan Prégent, biskup Saint-Brieuc, Jakub de Pencoëtdic — w randze kanonika katedry w Nantes, Dionizy de Lohéric, biskup Laody- cei ** i Wilhelm de Malestroit, biskup Le Mans, bratanek przewod­niczącego — powinowactwo, które może dzisiaj szokować w bez­stronnym składzie sądu.

Tak więc wyrok na Gilles’a de Rais zostanie wydany przez ~trzv instancje ^^gromadzenie duchowne, któremu przewodniczy biskup Nantes, iudex ordinaris, zgromadzenie inkwizycji dzięki pełnomocnictwu udzielonemu przez Wielkiego Inkwizytora, dzia­łającego z ramienia Rzymu, wreszcie przez trybunał świecki Bre­jami, którym kieruje Piotr de L’Hôpital. Ten ostatni upoważniony jest do wydania wyroku dopiero po rozpoznaniu sprawy wedle prawa kanonicznego przez trybunał kościelny. Czy trzeba doda­wać, że ciężkie przestępstwo, uznane za herezję w toku postępo­

wania sądu kościelnego, pociąga za sobą ipso facto wyrok śmierci ze strony władzy świeckiej?

Owa rozprawa z 8 października stanowi punkt kulminacyjny w starciu między marszałkiem, który uważa się za ohydnie znie­ważonego i darzy pogardą oba trybunały, a przewodniczącym, Janem de Malestroit, który teraz trzyma ofiarę w swych rękach i nie zamierza wypuścić, dopóki nie zawiśnie ona na szubienicy. Ale marszałek nie zna jeszcze sideł prawa kanonicznego, w które się wkrótce tak uwikła, że nie będzie się mógł z nich wyplątać. Liczy na swoje znakomite nazwisko, swoją potęgę, swoje tytuły i przyjaciół, których posiada zarówno na dworze w Amboise, gdzie w tym czasie rezyduje Karol VII, jak i na dworze w Rennes.

Głęboko się myli. Ten możny pan powinien był wiedzieć, że przyjaciele, bodaj najwierniejsi, uparcie milczą i wystrzegają się najmniejszego odruchu sympatii, gdy tylko w grę wchodzą czary. Poza tym oskarżony jest zrujnowany lub prawie, a stan ten nigdy nie budzi współczucia. Jeśli chodzi o króla Francji i księcia Bur- gundii, z różnych powodów nie mają oni interesu w ratowaniu tego potężnego barona, który już pachnie stosem. Karol VII ani myśli ściągać sobie na kark Kościół Francji, ingerując w jego wymiar sprawiedliwości. Przeciwnie, król dowiódł swoją „Sankcją pragmatyczną” ogłoszoną trzy lata wcześniej, że go oszczędza. Co do Jana V, raczej strachliwego, radykalny werdykt wydany przez Kościół umocniłby jego władzę i pozwolił zagarnąć resztki olbrzy­miej fortuny jednego z najbogatszych przedstawicieli rodu Laval.

Po przesłuchaniu co do tożsamości marszałek zamyka się znów w milczeniu pełnym pychy zmieszanej z powstrzymywaną wście­kłością, którą łatwo sobie wyobrazić u możnowładcy badanego przez duchownych — choćby to byli biskupi — których zawsze uważał za sługi duszy, ludzi na swoje rozkazy, wasali lub gierm­ków. W pojęciu szlachcica kleryk często nie był wart więcej niż wieśniak.

To milczenie drażni trybunał, który chce posuwać sprawę. Wię­zień siedzi w zamknięciu. Ale trzeba go jeszcze okiełznać prawami i nie dać czasu na znalezienie jakiegoś wybiegu, który pozwoliłby mu odzyskać wolność, choćby tymczasową. Bo jeśli nawet oskar­

żony nie ma adwokata, to jego nazwisko i władza z nim związana są nadal groźne pomimo nienawiści, jaką darzy go cała społeczność bogaczy. Ten lubujący się w przepychu człowiek od blisko dzie­sięciu lat olśniewa zachodnie ziemie swym zbytkiem, swymi sza­leństwami, podróżuje niczym król od jednego do drugiego ze ;swych zamków: Tiffauges, Machecoul, Saint-Etienne-de-Mer-Mor- te, Pouzauges, Champtocś, lub do swego pałacu La Suze w Nantes. Otoczony jak monarcha służbą wojskową, kościelną i domową, le­dwie raczy oddawać hołd księciu Bretanii, kpi sobie z Kościoła i jego książąt. Tego było za wiele. Inkwizycja zastawiła nań pu­łapkę. Karol VII ze swej strony nie ufa człowiekowi, który może w każdej chwili, z paroma innymi feudałami, zbuntować się prze­ciw niemu. Ostatnia „prageria” * nie jest znów tak odległa, rok 1440: jego syn — przyszły Ludwik XI — na czele spiskowców omal nie zrzucił go z tronu.

Aż do owego dnia baron nie zauważył, że w toku śledztwa pu­łapka powoli się nad nim zamykała. W swej naiwnej hardości wielkiego feudała, stojącego ponad wszelkimi prawami i chronio­nego poniekąd immunitetem swej kasty, uznał on, że to oskarżenie

o              herezję wygląda na błahostkę. Nie wspomniano mu słowem o piś­mie biskupa datowanym z 29 lipca, dotyczącym tajnego docho­dzenia kościelnego, prowadzonego przez komisarzy i prokurantów, mającyclf pełnomocnictwa biskupa i gromadzących rzetelną do­kumentację występków barona w jego diecezji. Ponadto oskarżony, nic nie wiedząc o tajnym śledztwie, nie uchwycił jeszcze subtelnej kazuistyki, która przewija się przez całe oskarżenie Kościoła i dzieli je na dwa etapy: zbrodnie herezji i sodomii pociągające za sobą pozwanie przed sąd świecki, który następnie oskarży go o prze­stępstwa pospolite podlegające karze śmierci.

Tegoż 8 października przy lekturze protokołu marszałek uświa­damia sobie nagle, że jest ostatecznie i nieodwołalnie w rękach „dwóch wymiarów sprawiedliwości”. „Zabawiano" go przez trzy tygodnie śledztwa czczymi i nieistotnymi zarzutami, bez związku

z tymi, którymi się go obciąża dzisiaj. Stary Malestroit, cierpliwie tkający sieć, w którą marszałek, zły psycholog i jeszcze gorszy prawnik, dał się złapać, napawa się swoim zwycięstwem odgry­wając skądinąd poczciwca. Gdy już oskarżony pofolgował swej wściekłości drapieżnika schwytanego w pułapkę i wniósł apela­cję — którą sąd odrzuca — przewodniczący dodaje dobrotliwym tonem, „że oni (trybunał) nie obciążają i nie chcą obciążać rzeczo­nego Gilles’a w złej intencji”.

Sąd waży słowa, tyle tylko można powiedzieć. Istotnie, czy po­dobna doszukać się „złej intencji” w strasznym orzeczeniu try­bunału duchownego z XV wieku, gdzie mowa jest o zbrodniach herezji i sodomii? Bynajmniej. Tegoż dnia 8 października pozostaje marszałkowi ostatnia karta, którą się posłuży: zaprzeczyć wszyst- kiemu.

„W tej chwili — donoszą pisarze sądowi -— rzeczony Gilles, oskarżony, zaprzeczył prawdziwości rzeczonych artykułów twier­dząc, że nie ma podstaw do procesu, wyjąwszy to (marszałek broni się zażarcie), iż przyznał się do otrzymania sakramentu chrztu oraz wyrzeczenia się diabła i jego splendorów, zapewnia­jąc, że jest dobrym chrześcijaninem; gdy zaś owe pozycje i ar­tykuły zostały tak zakwestionowane, prokurator przysiągł nie rzu­cać oszczerstw i mówić prawdę w tej sprawie i sprawach tego rodzaju; i na wniosek prokuratora rzeczonego Gilles’a poproszono

0              złożenie takiej samej przysięgi; czego rzeczony Gilles, oskarżony, usilnie do tego wzywany, ostrzegany i upominany raz, dwa, trzy

1              cztery razy przez rzeczonych panów biskupa i wikariusza, i za­grożony ekskomuniką zgodnie z prawem, odmówił i nie uczynił.”

Ten ustęp z protokołu z 8 października jest zasadniczy. Poja­wiają się dwa nowe fakty. Usidlony marszałek nie może już się wywikłać. Zaprzecza. Ostatni kontratak, wkrótce odparty przez prokuratora. Trybunał wzywa go wtedy pod groźbą ekskomuniki do „złożenia takiej samej przysięgi”. Baron nie może tego zrobić. Dlaczego? Ponieważ nawet w tym długim tragicznym zmierzchu średniowiecza, w tej epoce, w której obyczaje są niekiedy roz­wiązłe, przysięga jest zawsze rzeczą świętą. To tutaj między in­nymi trzeba szukać źródła przyszłych wyrzutów sumienia oskar-

żonego. 8 października, pojmując, że jego obrona jest odtąd da­remna, swą odmową złożenia przysięgi na kłamstwa — „wyrze­czenie się diabła i jego splendorów” — dowodzi, i to zgoła żałoś­nie, że pomimo wszystkich swych zbrodni przestrzega nadal pierw­szej reguły rycerstwa, uświęconej przez Kościół: nie krzywoprzy- sięgać. To wciąż człowiek „wiary”, niewątpliwie nędzny, lecz któ­rego duszę nadal wiąże z niebiosami cienka nić wierności przysiędze złożonej przed Bogiem i suzerenem. „Średniowieczna piramida” nie jest metaforą. W owym XV stuleciu, w którym moralność jest często wyszydzana, a tradycje łamane, w którym panoszy się gwałt, utrzymują się wysepki cnót. Świetna przeszłość wypraw krzyżowych i katedr, potwierdzająca promienną żywotność rycer­stwa i jego ideału, doktorów i świętych, wypływa na powierzch­nię wśród płomienistego zamętu owego końca wojny stuletniej.

Ale dlaczego i jak ta budująca epopeja średniowieczna stanęła nad otchłanią, w której Francja pogrążyła się po Azincourt i z któ­rej wydźwignęła się „w pocie ciała i ducha” dopiero z chwilą pojawienia się Joanny dArc? Czy te czasy zwiastują Janową Apo­kalipsę, jak to przepowiadają niektórzy fanatyczni mnisi, lub na­wałnicę nieszczęść na obraz tych z ubiegłego stulecia? Czy wręcz przeciwnie, niosą one jakąś nadzieję, jakiś postęp rodzaju ludz­kiego?

Jesteśmy na pograniczu dwóch światów: epoka Karola VII — i Joanny dArc — to oś dziejów Francji. Pięć wieków zapisało się już od pierwszego Kapetynga do odejścia Dziewicy z Domrémy, gdy z płomieni stosu w Rouen wyłoniły się nowe czasy, te, które naznaczają głębokim piętnem ancien régime.

XV stulecie przypomina niebiosa wielkiego mistrza niemieckie­go Altdorfera: czarne i pocięte błyskawicami. Burzliwy świat, kłę­bowisko wzniosłości, proroctw, anarchii, okrucieństw i tajemnic. Spróbujmy nakreślić z grubsza jego zarysy poprzez dramat mar­szałka de Rais.

Rozdział I HISTORIA PEWNEGO SPADKU

Mały Gilles od urodzenia nosi w sobie „straszną ranę, pęknię­cie” — to, o którym mówi Charles Péguy — tę czarną dziurę w duszy.'Piętno naęałąwieczność... Jeśli przypadek tego człowieka podpada pod prawa surowej deontologii średniowiecznej, podlega on także nieubłaganemu losowi, temu antycznemu fatum, trady­cyjnej sprężynie dramaturgii greckiej. Marszałek to postać, której nie powstydziłaby się sztuka Sofoklesa czy Ajschylosa ani tragedia Szekspira.

Obecność rodziców w czasie jego dorastania i staranne wycho­wanie na prawdziwego rycerza, jakie praktykowano od wieków, odsunęłoby go niewątpliwie od tej przepaści, służąc mu za opar­cie i chroniąc przed nią. Stało się inaczej. Zgubne okoliczności, jak burze na oceanie, nadciągały już od brzasku.

Chłopiec urodził się w końcu października roku 1404, pod zna­kiem Skorpiona, ósmym w zodiaku, przypadającym na środek kwartału jesiennego. W porze obumierania przyrody, powrotu do chaosu, do ciemności, w których żyje to twarde i czarne stworze­nie wyposażone w jadowite żądło; w chwili gdy szaleją niewidzial­ne furie trapiące niespokojne dusze; w czas śmierci. To nagroma­dzenie złych wróżb tworzy wokół Gilles’a świat mrocznych warto­ści, przywodzących na myśl udręki i dramaty życia aż po otchłań

absurdu i nicości. Oto, co nam na ten temat donosi bez słów znak zodiaku.

Przychodzi na świat w zamku Champtoce w Andegawenii, w ob­...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • audipoznan.keep.pl