[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lucy Maud MontgomeryHistorynkaTomCa�o�� w tomachPolski Zwi�zek NiewidomychZak�ad Wydawnictw i Nagra�Warszawa 1993Prze�o�y�aJanina Zawisza_KrasuckaT�oczono pismem punktowymdla niewidomychw Drukarni Pzn,Warszawa ul. Konwiktorska 9Przedruk z wydawnictwa"Graf",Gda�sk, 1990Pisa� J. PodstawkaKorekty dokona�y:E. Chmielewskai K. KrukOd redakcjiCzy pami�tacie "Ani� zZielonego Wzg�rza"? Dzi�ki jejautorce, Lucy Maud Montgomery,mo�emy jeszcze raz przenie�� si�na star� farm� na Wyspie Ksi�ciaEdwarda.Mo�emy wraz z Edem, Feliksem,Danem, Fel�, Celink�, Sar�,Piotrkiem i Historynk� czeka� wnapi�ciu Dnia S�du Ostatecznego,w�drowa� ze �ci�ni�tym sercem dodomku czarownicy, asystowa� przyotwieraniu tajemniczej skrzynkize �lubn� wypraw� sprzed wielulat. A przede wszystkim mo�emyprzys�uchiwa� si� niezliczonymopowie�ciom Historynki,dziewczynki o niezwyk�ym uroku izniewalaj�cym talencie.Rozdzia� IDom naszego ojca- Ogromnie lubi� wszelkiedrogi, bo zawsze jestem ciekawa,co si� znajduje u ich kresu.Tak kiedy� powiedzia�aHistorynka. Opuszczaj�c pewnegomajowego ranka Toronto i udaj�csi� na Wysp� Ksi�cia Edwarda,obydwaj z Feliksem nie mieli�mypoj�cia o Historynce, jakr�wnie� nie znali�my tego jejprzezwiska. Wiedzieli�my tylko,�e kuzynka Sara Stanley, kt�rejmatka, a nasza ciotka Felicja,dawno ju� nie �y�a - mieszka�astale na Wyspie u wuja Rogera iciotki Oliwii King, na farmie wCarlisle, s�siaduj�cej ze starymdworkiem King�w. Wierzyli�my, �ej� poznamy, gdy przyjedziemy namiejsce, a z list�w ciotkiOliwii do ojca, domy�lali�mysi�, �e kuzynka Sara jest bardzomi�ym stworzeniem. Na og�niezbyt cz�sto my�leli�my oniej. Interesowali nas bardziejFela, Celinka i Dan, kt�rzymieszkali w samym dworku i mieliby� naszymi sta�ymi towarzyszamipodczas lata.Lecz wizja Historynki, cho�nie znanej jeszcze, zamajaczy�anam tego ranka, gdy poci�gopuszcza� dworzec w Toronto.Wyruszyli�my przecie� w dalsz�drog� i chocia� wiedzieli�my, cosi� znajduje u jej kresu, owianaby�a dla nas jakim� nimbemtajemniczo�ci, nimbem nieznanegouroku, daj�cego temat dog��bokich rozmy�la�.Radowa�a nas sama my�lujrzenia rodzinnego domu ojca iprzebywania w�r�d tych k�t�w,w�r�d kt�rych ojciec przebywa�za czas�w ch�opi�ctwa. Tak wieleopowiada� nam o tym wszystkim itak cz�sto opisywa� ka�d� scen�z oddzielna, �e mimo wolizakorzeni� w nas to g��bokieuczucie dla rodzinnego domostwa,uczucie, kt�re i w jego sercunie wygas�o, pomimo tylu latsp�dzonych na obczy�nie.Mieli�my pod�wiadome wra�enie,�e w�a�nie ten dom jest naszymdomem rodzicielskim, �e jestnasz� kolebk� rodzinn�, chocia�nigdy jej nie widzieli�my.Oczekiwali�my niecierpliwie tegouroczystego dnia, kiedy ojcieczabierze nas "do domu", do tegostarego domu, otoczonegojod�ami, do tego s�awetnego"sadu King�w", gdzie b�dziemymogli biega� po alejce "WujaStefana", pi� wod� z g��bokiego�r�de�ka, os�oni�tego chi�skimdachem, sta� na "kamiennympulpicie" i je�� jab�ka znaszych "drzew urodzinowych".Chwila ta nadesz�a pr�dzej,ni� przypuszczali�my, leczojciec nie m�g� tam pojecha� znami. Firma jego tej wiosnywezwa�a go do Rio de Janeiro nastanowisko kierownika tamtejszejfilii. Nie wolno by�o omija�takiej okazji, bo ojciec naszby� cz�owiekiem biednym, a nowestanowisko oznacza�o podwy�k�pensji, cho� jednocze�nie by�oprzyczyn� zlikwidowania naszegodotychczasowego domu. Matkanasza umar�a w owym czasie,kiedy jeszcze nie zdawali�mysobie z tego sprawy. Do Rio deJaneiro ojciec zabra� nas niem�g�. Po d�ugich rozmy�laniachzadecydowa� pos�a� nas do wujaAleca i ciotki Janet, dorodzinnego za�cianka, agospodyni nasza, kt�ra r�wnie�pochodzi�a z Wyspy i zamierza�atam teraz wr�ci�, mia�azaopiekowa� si� nami podczaspodr�y. Obawiam si�, �e tapodr� by�a dla niej niezbytprzyjemna! �y�a w ustawicznymstrachu, �e kt�ry� z nas zginie,wyrz�dzi sobie krzywd� albowypadnie z poci�gu inajprawdopodobniej odetchn�a zulg�, gdy przybyli�my wreszciedo Charlottetown i mog�a nasodda� pod opiek� wuja. Napo�egnanie ostrzeg�a go jeszcze:- Ten gruby nie jestnajgorszy. Nie jest taki �wawy inie znika ustawicznie z oczu,jak ten szczup�y.Najbezpieczniej by�obypodr�owa� z nimi w ten spos�b,�eby obydw�ch uwi�za� nasznurze, ale na sznurze mo�liwiekr�tkim."Tym grubym" by� Feliks, kt�ryby� ogromnie wra�liwy na punkcieswojej tuszy. Gimnastykowa� si�ca�ymi dniami, aby schudn��,lecz rezultat by� taki, �e zka�dym dniem stawa� si� corazt�szy. Udawa�, �e nie dba o to,lecz w gruncie rzeczy martwi�si� tym ogromnie, zam�czaj�cswoj� tusz� biedn� pani� MacLaren. Nie lubi� jej zreszt�bardzo od owego dnia, kiedy mupowiedzia�a, �e wkr�tce b�dzie"szerszy ni� d�u�szy".By�em raczej zmartwiony, gdysi� z nami �egna�a w ostatniejchwili, �ycz�c nam wszystkiegodobrego, jednak wkr�tcezapomnieli�my o niej zupe�nie,gdy znale�li�my si� na otwartejprzestrzeni, siedz�c w bryczcepo obydwu stronach wuja Aleca,kt�rego pokochali�my odpierwszego wejrzenia. By� toma�y cz�owieczek o drobnychdelikatnych rysach,przystrzy�onej siwej brodzie idu�ych, zm�czonych b��kitnychoczach, przypominaj�cych namoczy ojca. Wiedzieli�my, �e wujAlec bardzo lubi dzieci i �e zg��bok� rado�ci� powita�"ch�opc�w Alana". Czuli�my si� znim jak w domu i nie l�kali�mysi� zadawa� mu pyta� nanajrozmaitsze tematy, kt�rychnasuwa�o si� z ka�d� chwil�coraz wi�cej. Zaprzyja�nili�mysi� z nim serdecznie podczas tejdrogi na przestrzeni dwudziestumil.Ku naszemu g��bokiemurozczarowaniu by�o ju� ciemno,gdy przybyli�my do Carlisle -zbyt ciemno w ka�dym razie, abycokolwiek widzie� dok�adnie,gdy wjechali�my w zadrzewion�alejk�, prowadz�c� do staregodworku King�w. Za nami wisia�jasny ksi�yc ponadpo�udniowo_zachodnimi ��kami,spowitymi w wiosenn� cisz�, adoko�a nas panowa�y ciemno�ciwiosennej majowej nocy.Usi�owali�my rozgor�czkowaniprzenikn�� te ciemno�ciwzrokiem.- Tam jest ta du�a wierzba, Ed- szepn�� Feliks w podnieceniu,gdy�my si� kierowali ku bramie.Mia� s�uszno��. Drzewo tozasadzi� dziadek King pewnegowieczoru, gdy wr�ci� do domu poca�odziennej orce w polu, nadstrumykiem. Uros�o od tego czasui przybra�o mn�stwo ga��zi.Ojciec nasz, nasi wujowie iciotki bawili si� w cieniu tejwierzby, a teraz by�a onaniezwykle pot�na, posiada�agruby pie� i mn�stwo grubychkonar�w, z kt�rych ka�dy ju� by�samoistnym drzewem.- Jutro wdrapi� si� na ni� -postanowi�em weso�o.Na prawo, nieco w g��biznaczy�y si� w ciemno�ciach innedrzewa, po kt�rych poznali�my odrazu, �e to by� sad. Po lewejstronie, w�r�d szumi�cych jode�i sosen wznosi� si� starytynkowany dom, z kt�rego w tejchwili przez otwarte drzwiprzedziera� si� blask �wiat�a;ciotka Janet, pot�na,zapobiegliwa, �agodna kobieta orumianych policzkach wysz�aw�a�nie na nasze spotkanie.Wkr�tce znale�li�my si� wkuchni przy kolacji, w tejkuchni o niskim zakopconymsuficie, z kt�rego zwiesza�y si�szynki i po�cie s�oniny.Wszystko tu by�o w�a�nie takie,jak ojciec opowiada�. Doznali�myuczucia, �e wracamy wreszcie dodomu, po d�... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • audipoznan.keep.pl