Henryk Sienkiewicz
NIKT NIE JEST PROROKIEM MIĘDZY SWYMI
–A!– rzekł,usłyszawszy ten tytuł,mój przyjaciel –„Nul n'est prophete en son pa
ys." –Dlaczego nie dać francuskiego tytułu?
– Rad bym z duszy,ale to jakoś nie wypada.
–Dlaczego ma nie wypadać?–odpowiedział.– Ty,cher Worszyłło,zaczynasz dopiero
karierę literacką;twoje nazwisko jeszcze nic nie mówi.Pardon mój drogi,ale ono
nic nie mówi.Ręczę ci,że połowa z tych,co czytać będzie twoją powiastkę,czytać
będzie właśnie dlatego,że dasz jej tytuł francuski.
–A ja myślę:poniekąd ma rację.Tytuł dla powieści,to toż samo,co nazwisko dla
człowieka.Tenże sam mój przyjaciel ma wiele dowcipu i doświadczenia –to on mnie
nauczył,że nazwisko ma tyle znaczenia dla człowieka.Ja bo przez jakiś czas
wahałem się w sądzie i o tej kwestii i o wielu innych.
– Trzeba mieć punkt wyjścia.Czy ty,Worszyłło,masz punkt wyjścia?
– Co powiadasz?
–Nie pytaj nigdy w ten sposób:„Co powiadasz?" Ma to w sobie coś ze złego
tonu.Zauważyłeś,że ludzie złego tonu powtarzają często wyraz:"powiada,powiada,
pada ".
– Zauważyłem.
–Przepraszam,że ja ci mówię takie rzeczy,ale wprowadziłem cię do p.X.,do naszego
sławnego W.,do hr.M.,słowem,w najlepsze nasze towarzystwa,do których chciawszy
wejść,trzeba się naginać koniecznie.
– Ale o co mnie pytałeś?
–Czy masz punkt wyjścia,zasady?Wczoraj widziałem,jak rozmawiając z księciem C.
skrzywiłeś się jak nieszczęście i wytrząsałeś palcem ucho.To l ekceważenie!–to
dowodzi,że albo wcale nie masz zasad,albo co gorzej,masz je przewrotne.
Zaczerwieniłem się strasznie i wolałem wyznać,że wcale nie mam zasad.
Ale,o czytelniku!nie zrażaj się.Przyjaciel mój dał mi zasady,których dziś
trzymam się ściśle i których,jeżeli nie okażę w ciągu tego opowiadania,wina to
będzie raczej nieudolności pióra niż dobrych chęci.
Po czym mogę przystąpić do samego opowiadania.Pisze się wiele powieści,w których
bohaterami są jacyś ludzie lub nawet sfery,o których mówiąc,każdy dobrze
wychowany człowiek zawsze dodaje wyraz:„za pozwoleniem ".
Ja sam słyszałem,jak senatorowa K.,przedstawiając pani L.znanego artystę
W.,rzekła;
– Pani pozwoli przedstawić sobie pana.Pardon,quel est votre nom?.a!pana W.mais
ila assez de talent,pour nous amuser dodała ciszej.
Talent może zastąpić nazwisko i otworzyć podwoje zwykle dla „canaille "
zamknięte.
Trzeba się tylko umieć naginać.Nieszczęściem czy szczęściem,mój bohater nie był
ani poetą,ani malarzem,ani muzykiem,ani rzeźbiarzem,ani w ogóle długowłosym
kochankiem muz nie miał majątku,brakło mu stanowiska,nie był dygnitarzem,nie
miał
nadzwyczajnego dowcipu,był zaledwie przystojny,nie miał nic z tego o czym wyżej.
– Cóż miał?
– Dwadzieścia siedem lat.
– O,o!to niewiele.
W tym rzecz,że miał niewiele lat:był młody;ale miał jeszcze coś prócz
tego:między miasteczkiem M.a Chłodnicą,własnością państwa Chłodno,miał Mżynek.
Qu'est-ce que c'est que ça?
To także niewiele było.Domek z ogródkiem obrosłym leszczyną i z rzeczką płynącą
cienistym brzegiem,a prócz tego trzy,ba,nawet nie całe,włóki gruntu.
Ale to jeszcze nie koniec:miał i coś trzeciego,co,gdyby o to dbał,nadawałoby mu
pewną pozycję w świecie.Nazywał się Wilk Garbowiecki.
Kto zna choć trochę dawne dzieje,ten może słyszał o Garbowieckich,jako za
tarnogrodzkiej bili się mężnie z Sasami.Jam wprawdzie nie wiedział,czy ciż sami
nosili miano Wilków,ale przyjaciel,o którym wyżej,oświecił mnie.On w heraldyce
wielce peritus,utrzymywał,że bohater mój miał z piętnastu senatorów w rodzie,a
przydomek Wilk dostała ta rodzina z dawnych czasów za jakiś czyn bohaterski.
Wszystko to być może,lubo sam Wilk Garbowiecki,którego znałem,nic o tym nie
wiedział,a nawet nie uważał sobie za żaden zaszczyt,że się nazywał Wilk
Garbowiecki.Wyznaję to ze wstydem – mój bohater,nie cenił w sobie urodzenia.
Czasem jednak grała w nim dobra krew;nieszczęściem on utrzymywał,że to nie
była dobra krew tylko obrażona godność osobista.Raz np.bogaty fabrykant
pończoch,
u którego –wyznaję to znów ze wstydem – Wilk dawał lekcje,oprowadzał go po
swoich
apartamentach.
– Widzisz pan tę konsolę?– spytał.
– Widzę.
– Pan myślisz,że to co?
– Myślę,że to konsola.
–Pan myślisz,że to marmur?pan pewno myślisz,że to marmur?– to nie marmur,to
alabaster.Widziałeś pan co podobnego?
Wilk zmarszczył się na ostatnie pytanie – fabrykant prowadził go dalej.
– Widzisz pan tę kasetkę?
– Widzę tę kasetkę.
– Pan myślisz,że ten cyzel na niej – to co?
– Brąz.
–Pan myślisz,że to brąz?– Tu fabrykant cmoknął,chlipnął,mlasnął i dodał w cichej
ekstazie:
– Złoto!Widziałeś pan co podobnego?
Wilk zmierzył go oczyma od stóp do głów.Fabrykant nie zauważył tego i na dobitkę
rzekł dobrodusznie:
– Kto takie rzeczy ma,ten wygrał.A po chwili znów:
–Widzisz pan ten portret?(Tu wskazał na własny portret,wiszący między dwoma
zwierciadłami w salonie.)
– Widzę – to zapewne złoty cielec?
– Co jest cielec to cielec,a to jest mój portret.A gdzie tu rogi?Co pan mówi?
– Że ten kto cielca malował,trafił pana.a rogi są w pańskiej kasie.
– Ho!ho!Wilk wyszczerzył staroszlacheckie zęby – mówiono w Warszawie.
Ale Wilk utrzymywał,że wyraz „staroszlacheckie " był głupstwem i mimo moich
przedstawień,że odejmuje faktowi koloryt,nie chciał cofnąć zdania.
– A niech mi nie dmie bogactwem!–Homo sum – powtarzał z pewną dumą.
Te błędne pojęcia zaszczepiło w nim życie.Musiał pracować i łamać się z
ubóstwem.Ba!gdyby tak miał porządną fortunę,pewno by mu się rozjaśniło w głowie.
Tegoż zdania był i mój przyjaciel.Zresztą Wilk był dziwak.Pytam go pewnego
razu,dlaczego tak pracuje mając już grosz jakiś i co myśli robić nadal?
– Rolę orać – odrzekł krótko.
Zdziwiłem się.
–Słuchaj,Worszyłło!mówił dalej.– Pomijam,że osobiste upodobanie ciągnie mnie do
roli,ale mam i inne cele.Rozszerzanie zdrowych i uczciwych zasad,mimo że stu
głupców z nich się śmieje,jest obowiązkiem uczciwego człowieka.W mieście –
ognisko
myśli;wy tu macie literatów,gazety,książki,co chcesz.Na wsi trzeba przykładów –
tam książek nie czytają.Otóż jadę na wieś dlatego,żeby być takim przykładem i
dlatego jeszcze,że mi się tak podoba.
Ach,czytelniku!Czułem wraz z tobą,że głupstwa mówił,ale nie śmiałem mu się
sprzeciwić,a mój przyjaciel,który jest wzorem dobrego tonu,nie śmiał także,choć
nieraz obaj drwiliśmy z podobnych zasad.I teraz wyśmiewaliśmy je,ale dopiero
wtedy,
gdy Wilk wyszedł.On mówił tak śmiało i tak jakoś patrzył prosto w oczy,gdy
mówił!
Zresztą,jakkolwiek dobrze wychowany człowiek powinien być trochę blase,są
jednak zasady nieznośne,niepraktyczne,zgubne dla naszego spokoju,z których nie
można głośno się wyśmiewać choćby dlatego,żeby zbyt nie drażnić „canaille ".
A tak i Wilk osiadł na wsi.On zawsze miał to,co nazywają silną wolą.Skończywszy
uniwersytet,w dość krótkim czasie nazbierał trochę grosza do fundusiku,jaki był
posiadał i kupił Mżynek.W Warszawie mieli go za wariata,ale jemu było dobrze.
Umiał sobie radzić na roli,ile że zajmował się poprzednio teorią gospodarstwa
i naukami przyrodniczymi.Był wesół i szczęśliwy.Widziałem wszystkie jego listy
do przyjaciela,z których pierwszy zaraz jako dość charakterystyczny,przytaczam:
„Kochałem zawsze naturę,pisał Wilk.Dusza moja zachowała całą wrażliwość na jej
działanie.Gdybym był poetą,opiewałbym piękności mego Mżynka,ale i nie będąc
poetą,odczuwam je w całej pełni.Nie uwierzysz,jak jestem szczęśliwy.Opiszę ci
moje „Erga kai hemerai ".Pracuję jak chłop:rankiem wychodzę sam z pługiem w
pole.
Latem co za pyszne poranki;w powietrzu pełno blasku,szczera pogoda!Świeżo
i rzeźwo w całej atmosferze;z łąk podnoszą się opary,a rzechotanie żab milknie
powoli;teraz na ptactwo kolej uderzyć hejnał dzienny.
Budzi się ziemia,budzi i wioska;tu i ówdzie skrzypnie żuraw u studni,tam woły
zaryczą.Dusza się śmieje,Franku!A no,pastuch wygrywa już na ligawie,a no,
dziewczyna,ranna jaskółeczka,splatając warkocz zawodzi:„dana,oj dana!"Na
kościółku ozwie się sygnaturka na jutrznię,to i ja mruczę pacierz,pokrzykując
od czasu do czasu na woły.Potem już ruch,jak okiem zajrzysz;kręcą się ludzie
i zabiegają wedle roli.Krótko mówiąc:szczęśliwy jestem.W południe kładę się w
cieniu pod lipami i albo czytam coś,albo słucham kapeli pszczół nad głową.
Wieczorami czytam znów lub rozmyślam,com dziś zrobił,a co jutro
robić należy.Samotność nie nudzi mnie.Prócz starej gospodyni i kilku parobków
nie znam nikogo w okolicy.Przez jakiś czas postanowiłem być milczącym
przykładem;
postanowiłem pierwiej postawić Mżynek na wzorowej stopie:zaprowadzić ład,użyźnić
glebę,wyciągnąć największe z niej korzyści –oto mój cel tymczasowy.Zauważyłem,
że zdrowe a uczciwe idee dlatego trudno przyjmują się między ludźmi,dlatego
uważane
są za sentencje,że ci,którzy je głoszą,najmniej sprawdzają je w odpowiednim
postępowaniu na zewnątrz.Iluż to promotorów głoszących piękne zasady powinno by
parsknąć śmiechem spojrzawszy sobie w oczy.
Historia rzymskich augurów powtarza się z tą tylko różnicą,że nasi – to przy
tym i głównie–niedołęgi.Tak jest,Franku!niedołęstwa więcej jest niż złej wiary.
Ale w praktyce skutki stąd jednakowe.Zdaje mi się,że zrozumienie tego uczyni
mnie silniejszym.Nie myślę zresztą i w przyszłości prawić słodkokwaśnych kazań;
wolę czyn niż dialektykę.Tymczasem uczę moich parobków czytać.Nie uwierzysz,
jak opierali się temu z początku.Gdy namowy nie pomagały,porwałem jednego i
drugiego za kark i,obiecawszy kije,zmusiłem;teraz już się przekonali i są mi
wdzięczni.Dotąd ze wszystkiego jestem kontent.Idzie,Franku!idzie!Muszą już dość
gadać o mnie w okolicy;ciekawy jestem,jak będzie z ludźmi.Wczoraj widziałem
amazonkę
przejeżdżającą wedle mojej chałupy.Ach!jednej rzeczy mi brak w chacie:kobiety.
Po prostu tęsknię za kochaniem,ku niemu rwie się cała męska strona mojej natury.
Potrzebuję kochać,potrzebuję mieć żonę i dzieci.Ściskam cię ".
Wilk Garbowiecki.
Te listy dostały mi się od owego Franka,do którego były pisane,dlatego znam tak
dobrze szczegóły tyczące Wilka.Mawiano o nim nie tylko w okolicy,ale i w
Warszawie.Paniom naszym postępowanie jego wydało się oryginalnym;mój przyjaciel
przebaczał mu nawet,że siedział na kawałku roli i że pracował,ale.chodzić za
pługiem.c'es affreux,c'est une honte.
Tymczasem płynęły miesiące,a w Mżynku z dniem każdym poprawiało się
coś,ulepszało.
Rola dobrze zorana na najbliższe zaraz żniwa wydała wcale obfite plony.Wilk miał
nawet znaczne dochody;plantacje buraków przyniosły mu nad podziw wiele.Założył
przy
tym jedwabnictwo,trzymał dość znaczną liczbę inwentarza.Podziwiano jego
energię,a
wkrótce cała okolica nie mówiła o nikim,tylko o nim.Wilk tego chciał.
Wyruszył wreszcie między ludzi.Najpierw poznał urzędników powiatu,z
którymi,nolens volens,musiał bywać w stosunkach.Robił ciągłe głupstwa.Co mu to
szkodziło,że urzędnicy po małych miasteczkach poza biurowymi godzinami nie robią
nic a nic,a w czasie godzin biurowych wykałają zęby lub trzymają ręce w
kieszeniach.W tym nie masz przecie nic nienormalnego.Oto kilka scen z tych
stosunków
wedle własnych jego listów spisanych.Raz u kasjera powiatowego,który miał dwie
ładne
córki,Wilk rzekł do jednego z urzędników:
– Panie Ludwiku,wejdźmy z sobą w spółkę handlową.
Pan Ludwik był to podpisarz sądowy,a zarazem największy w mieście
elegant;chodził w kastorowym ,wysokim kapeluszu,nosił binokle na nosie,a na
palcu
ogromny pierścionek z herbem;pierścionek kupił wypadkiem od Golderywy,ale herb
akceptował za swój rodowy,skutkiem czego był arystokratą.Kochał się,naturalna
rzecz,
któż w małym miasteczku się nie kocha,i na koniec wyraz twarzy miał zawsze
groźny
a uroczysty,co nadawało mu wiele godności i powagi.
– Mamy wejść w jaką spółkę?–-mówisz pan dobrodziej.
– W handlową.Zakładam czytelnię.
– Co?co?– spytano ze wszystkich stron.
–Daję sto rubli na książki i w domu pana Ludwika je składam.Każdy,kto zapłaci 30
kopiejek miesięcznie,ma prawo czytać,ile mu się podoba,czy to obywatel,czy
urzędnik.
Z tych pieniędzy 20 idzie dla mnie na zwrot kapitału,2 i pół dla pana Ludwika za
mieszkanie,a 7 i pół na coraz nowe książki.Zgoda?
–To się nie uda!to się nie uda!–zawołał burmistrz,wielki pesymista,przy tym
powaga w mieście.
– To moja rzecz.
– Mówię to panu z doświadczenia.
– Z jakiego doświadczenia?
– Pan jesteś młody człowiek.
– Tym lepiej dla mnie.
– A chcesz być mądrym za wszystkich.Trzeba się było starszych poradzić.
– Toż zawiadamiam panów.
– E!żyliśmy dotąd spokojnie,choć i czytelni nie bywało.
– A!to pan nie przeszkadzaj,kiedy pomagać nie chcesz.
Urzędnik oderwał na chwilę oczy od kart (bo grał)i,zmierzywszy Wilka od stóp do
głów,rzekł:
– Nie rozumiem skąd się bierze w młodzieży dzisiejszej.Ej!pik zwyczajne?
– Wist! – odrzekł proboszcz.– Byle jakich zaraźliwości w tych książkach nie
było!
– Wychodź pan.Ja tam wolę preferansa.
–A ja będę czytać –wołała panna kasjerówna.– Panie Wilk,jakie to książki będą?Ja
lubię wzruszające.– O!
– Cóż panie Ludwiku?zgadzasz się?– spytał Wilk.
Pan Ludwik szurgnął nogami pod stołkiem,zarumienił się,poprawił krawat,chrząknął
i odrzekł:
– Ambaras.ja nie mam czasu.
–Ja panom powiem!– zawołał Antoś Dziembowski,geometra.– To są warszawskie
wymysły,
a my pokażmy,że także mamy swoją ambicję.
– Ma się rozumieć.
Wilk nie odznaczał się w ogóle cierpliwością,ruszył ramionami i poszedł do
kobiet.
Tam udało mu się lepiej.Co więcej,namówił pannę Kamilę,kasjerównę,Beatryczę
pana Ludwika,która to panna Kamila rozkazała po prostu panu Ludwikowi,żeby
przyjął
obowiązki bibliotekarza.
Garbowiecki wariował,jak widzicie czytelnicy,ale czytelnia stanęła koniec
końcem.
„Wiem,pisali że stracę swoje sto rubli,mimo to rzecz przywiodę do skutku
".Przywiódł i stracił.Nikt nie chciał czytać;kobiety spodziewały się lekkich
książek –nie znalazły;zniechęcenie było ogólne.Szlachta wiadomość o czytelni
przyjęła jak najgorzej.Słyszałem bardzo rozsądne dowodzenie jednego z
tamtejszych
obywateli:„Dajcie im (mówił o małomiasteczkowych urzędnikach)naukę,dajcie im
wykształcenie,a ręczę,że zechcą stanąć na równi z nami,zechcą bywać u nas,zechcą
być przyjmowani,będą się uważać za równych nam.Przez Bóg żywy!Zastanówcie się do
czego to prowadzi!Nie przewracajcie im w głowach!Gdzież społeczeństwo bez klas
niższych i wyższych?Pamiętajcie,że zbytnia nauka niweluje różnice między
klasami.
Ja ostrzegam was –idziecie do zamętu!Ja mówiłem!ja umywam ręce!ja robiłem co
mogłem " itd.
Nie przytaczałbym tego dowodzenia,gdyby nie to,że człowiek,który tak mówił,jest
znakomitością w swoim powiecie.
Miał rację.Ileż to niepotrzebnych rzeczy te niewinne głowy dowiedzieć by się
mogły z książek.Prawdziwie wolę nawet kosterę,gracza,pijaka niż człowieka z
przewróconą głową.
Niepotrzebnie także nauczał ich Wilk,że przyjmowanie śniadań od obywateli jest
rzeczą naganną.Naprzód miło jest i obywatelowi pokazać się czasem popularnym,a
po wtóre do tego nie zmusza się nikogo,to jest przyjęte.Wilk narobił prawdziwego
zgorszenia."Panowie nie udawajcie głuchych,gdy kto do was przychodzi z
interesem – rzekł im – nie nos dla tabakiery, ale tabakiera dla nosa ".
Ostatnie słowa proboszcz i podsędek wzięli za przymówkę do siebie,bo obaj
zażywali tabakę.Pytałem pewnego razu jednego z urzędników,co by o nim,to jest o
Wilku,myśleli:
–Bo ja wiem,panie (powiada).Ni to był chłop,ni ksiądz,ni szlachcic,ni urzędnik –
ot!ja nawet myślałem czy to nie przebrany?
– Kto?
– Ba,właśnie tego nie mogłem się domyśleć.
Z chłopami bywał Wilk stosunkowo lepiej.Pozyskał przywiązanie swych parobków,
których później miał sześciu.„Ja,pisał,nie romansuję ze swoimi ludźmi;każdy z
nich
musi pełnić swoją powinność,czy chce,czy nie chce.Nie uwierzysz,jak mnie gniewa
sentymentalno-ckliwa literatura przeznaczona dla ludu.Sprowadziłem kilka takich
książek z Warszawy.W jednej,na przykład,znalazłem wielce tkliwe opowiadanie,jak
beatus Kukufin miał mowę do ludu,i. „każąc bardzo rzewnie Wzniósł się nad ziemię
na dwa łokcie pewnie ",czym i „poczciwych kmiotków " tak rozrzewnił,że wszyscy,
którzy byli złodziejami,przestali kraść,a pijacy wypędzili arendarza.Morał
kończy
się tym,że daleko lepiej być dobrym niż złym,bo dobrego „dziedzic "kocha,a złego
nie kocha.Książki te rzuciłem w piec.Rady dawane panom tyleż warte:„Uściśnijcie
czasem,powiada jeden z autorów,spracowane dłonie sędziwych kmiotków;dzielcie ich
zabawy;niechaj panienka ze dworu sunie się czasem w tan posuwisty z raźnym
parobczakiem,niech panicz poda delikatną rękę wiejskiej dziewoi,niechaj poprosi
jej o piosenkę.itd."Ja tam nie suwam się z nimi w tan posuwisty,nie umizgam
się do dziewoi,ani upijam się z nimi w karczmie.Wolę od czasu do czasu
powiedzieć:»Bartek!czas by pomyśleć o pszenicy!Ignac!przyprowadź swego wołu –
puszczę mu krew.Franciszkowa,uprzątnijcie len,bo się wysypie « itd.Książki
powinni
pisać znający potrzeby tych,dla których piszą,a nie – to lepiej wróble strzelać.
Dotychczas jestem kontent z moich ludzi,a z innymi żyję dobrze " itd.
Nie zawsze jednak bywało dobrze.Mżynek,własność Wilka,sąsiadował z
Chłodnicą,własnością państwa Chłodno,ludzi niezmiernie dystyngowanych ,de la
plus haute
societe,z którymi zapoznał mnie mój przyjaciel.Otóż ludzie chłodniccy robili
nocami,
jak to zwykle między sąsiedztwem,szkody Wilkowi w zbożu i pastewnikach.
Wilk w takich razach był nieubłaganie surowy.Nie dość,że zebrawszy swoich ludzi
przepędził chłodnickich,przy czym i po skórze niejednemu podobno dobrze się
dostało,
ale pozajmował im bydło i na koniec wytoczył sprawę przed wójta:„Nie chodziło mi
(pisał)o szkody,ale chciałem oduczyć od szkód ".Wypadły stąd rozmaite zatargi.
Charakterystyczną odpowiedź dał jeden z obwinionych,kiedy na pytanie,dlaczego
wypasał zboże pana Garbowieckiego,odrzekł:
– Taki to on i pan,kiedy sam za pługiem chodzi;takiego nie grzech poszkodować.
Mój przyjaciel uważał tę odpowiedź za znakomitą:„C'est magnifique!magnifique!
–powtarzał.Dowodzi to jednak (mówił),że i w ludzie prostym jest
pewne.pewne.comment
cela s'appelle-t-il?.pewne poczucie tej myśli,którą Francuzi wyrażają:„noblesse
oblige "
Z powodu tej sprawy wszedł Wilk w bliższe stosunki z państwem Chłodno i bywał
tam następnie dość często.
–Prawdziwie – mówił do mnie pan Chłodno –kiedy wszedł pierwszy raz,patrzyliśmy
na niego,prawdziwie jak na wilka.nous l'avons regarde tout-á-fait comme un vrai
loup.
W ich domu jednak rozegrała się najważniejsza część jego historii,dlatego
stosunki te będę opisywał szczegółowo.Dom państwa Chłodnów składał się z samego,
z samej i dwóch córek:panny Lucy i Boguni,małej jeszcze,może trzynastoletniej
dziewczynki.Oczywiście,w domu tak zamożnym była jeszcze nauczycielka Francuzka
(Polek tam nie trzymano).Nauczycielka zwała się mademoiselle Gilbert,co zresztą
dla nas jest wszystko jedno.
Kiedy Wilk wszedł do salonu państwa Chłodno,madame Chłodno trzy razy kierowała
nań binokle;chciała wiedzieć,co by to był za człowiek.Szczęściem,wiedziano o
jego
urodzeniu.Wilk przy tym miał rysy szlachetne,obejście łatwe,dlatego dość podobał
się od razu.
Panna Lucy spojrzała nań ciekawie,mała Bogunia,dziecko nieśmiałe i
smętne,wytrzeszczyła nań chmurne oczy.Pan Chłodno przedstawił go w ten sposób:
–Ma chčre,to jest pan Wilk Garbowiecki,którego podobno byłaś ciekawa.
Po czym zakręcił się na pięcie i wyszedł z pokoju.Dama,która już wprzód była go
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]